Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Follow me on Strava

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lipciu71.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2015

Dystans całkowity:1605.40 km (w terenie 20.00 km; 1.25%)
Czas w ruchu:57:49
Średnia prędkość:27.47 km/h
Maksymalna prędkość:67.93 km/h
Liczba aktywności:21
Średnio na aktywność:76.45 km i 2h 53m
Więcej statystyk
  • DST 62.65km
  • Czas 02:12
  • VAVG 28.48km/h
  • VMAX 50.00km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Prostowanie mięśni

Wtorek, 15 września 2015 · dodano: 15.09.2015 | Komentarze 22

Nietypowo nastawiłem budzenie wcześniej ze względu na obowiązki służbowe ale jeszcze bardziej nietypowo obudziłem się przed budzikiem. Skoro już byłem wyspany to nic nie szkodziło abym zaczął się zbierać do rozprostowania mięśni na rowerze. Rzut oka za okno wprawił moje samopoczucie w nastrój prawie idealny za sprawą niewielkiego wiatru. Sprawdziłem jeszcze pogodynkę czy aby za kilka minut nie zrobi się wichura. Minimalne powiewy były zapowiadane na cały dzień i bez deszczu. Skoro tak to ruszyłem. Pierwsze krople deszczu (tego co go miało nie być) zaparkowały na moich okularach zanim wszedłem w pierwszy zakręt. Pokropiło i przestało. Tak z resztą było przez cały dystans i tylko momentami miałem suchy asfalt. Ale za to jak się dobrze oddychało hehe. Bałtycka coraz bardziej mnie przeraża tak się korkuje. Na Solidarności jakiś „miłośnik” rowerzystów zaparł się kolanem o klakson dając mi tym samym do zrozumienia, że moje miejsce było obok, na ścieżce rowerowej. Reprymendę klaksonową przyjąłem do wiadomości i pozdrowiłem go serdecznie. W pozdrowieniu nie pozostał mi dłużny, otworzył okno i odwzajemnił subtelny gest wskazując środkowym palcem chmury, zapewne dając mi do zrozumienia, że będzie jeszcze padać ;-). Nie zeszła mu jeszcze para po zakorkowanej niedzieli. Dalej pojechałem w kierunku Mrowina wśród drzew z których ciut kapało ale za to jaki był zapach po nocnym deszczu. Nie zatrzymując się ani na chwilę przejechałem Napachanie za którym dwa piękne audi wyprzedziły mnie mając na zegarach co najmniej 150km/h. Ale mimo wszystko szacunek dla tych kierowców bo wyprzedzając jechali maksymalnie lewą stroną tworząc naprawdę ogromny margines bezpieczeństwa w stosunku do wyprzedzanego czyli mnie. Miło. Przez kolejny zakręt znalazłem się w Kiekrzu za którym zatrzymał mnie już drugi raz dzisiaj przejazd kolejowy. Pewnie abym nabrał sił do dalszej jazdy. Zapewniam wszystkich dróżników, że takich przerw nie potrzebuję. Zbliżając się do domu zapytałem rowerzystę jadącego od Chemicznej czy dam radę tamtędy przejechać.
- tak spokojnie, tylko jakieś dziesięć metrów będzie pan musiał poprowadzić – usłyszałem w odpowiedzi

Jak tylko w nią wjechałem, koła zapadły mi się w piasek prawie po piasty i chcąc przez to przebrnąć, prowadziłem rower dobre 100m. Dowcipniś mi się znalazł ze swoimi radami. Normalnie Wujek Dobra Rada

Pod domem przypomniało mi się o punkcie napraw rowerów, więc podjechałem i dowiedziałem się, że niestety trzeba się umówić. Szkoda bo po niedzielnej jeździe tylne koło złapało lekkie bicie na boki. Trzeba będzie się tym zająć w najbliższym czasie.

Aura taka jak dzisiaj dla mnie może być zawsze.
Kategoria szosa


Dojazd i powrót na Poznań Bike Chellange

Poniedziałek, 14 września 2015 · dodano: 14.09.2015 | Komentarze 0

Kategoria szosa


  • DST 116.79km
  • Czas 03:25
  • VAVG 34.18km/h
  • VMAX 54.54km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Poznań Bike Challenge - moim okiem

Niedziela, 13 września 2015 · dodano: 14.09.2015 | Komentarze 16

Dzień 13.09.2015 był dla mnie szczególny ze względu na mój pierwszy start w jakimkolwiek wyścigu. Na ten dzień był zaplanowany Poznań Bike Chellange.

Pobudka rano jeszcze przed budzikiem. Ugotowałem sobie makaron, dołożyłem do niego tajny składnik dopingowy w postaci sosu bolońskiego ;-), wszamałem wszystko do ostatniej rurki i zapiłem przepyszną kawą. Gdy już nadszedł czas, ubrałem się, poupychałem w kieszeniach wszystko to co niezbędne ( to co zbędne też) i wyjechałem z domu w stronę Malty na której znajdował się start. Za pierwszym zakrętem spotkałem sąsiada z bloku obok który również tam jechał. Razem, spokojną nogą dojechaliśmy na miejsce. Jako, że było jeszcze trochę czasu, pokręciliśmy się po Targu śniadaniowym, pooglądaliśmy atrakcje przygotowane przez organizatora i zanim się spostrzegłem, miałem do startu zostało tylko 25 minut. Wszędzie dookoła wyczuwalna była nerwówka przedstartowa. Skierowałem się na czuja poszukać sektora. Jeszcze na dojeździe do niego usłyszałem za sobą głośne:

Kurwa, nie wierzę. Mam laczka!!! – pierwszy pechowiec i to zanim jeszcze wystartował.

Ustawiłem się w sektorze „A” na końcu i w zasadzie byłem prawie ostatni aż do startu (120km). Kara za łażenie, zamiast zająć sobie lepszą pozycję. Według zadeklarowanej średniej prędkości powinienem być w sektorze „B”, ale widocznie organizator miał inne plany i wstawił mnie gdzie wstawił. Nie do końca byłem z tego faktu zadowolony, bo wiedziałem, że harty pójdą ostro do przodu i nie będę w stanie się za nimi utrzymać. Po minutach oczekiwania wystartowaliśmy punktualnie o 12.00 I tak jak przypuszczałem. Ci za którymi siłą rzeczy byłem, lekko odpuścili na samym początku i wyścig rozpocząłem z dużą stratą.

Pierwsza prosta na Baraniaka i oczom własnym nie wierzyłem. Prędkość dobijała do 50km/h. Pierwszy zakręt w Zamenhofa i próbowałem doskakiwać po kolejnych zawodnikach do przodu. Na przejeździe przez tory przy Strzeleckiej tradycyjnie pełno leżących wszędzie bidonów które powypadały kolarzom. Na tym etapie jechaliśmy w kilka osób. Przez miasto jakoś jeszcze szło. Po wyjeździe z miasto w stronę Gniezna próbowałem szarpnąć towarzystwo aby dogonić większą grupę która była jeszcze całkiem widoczna przed nami. Szanse na to były realne. Przez jakiś czas trójka z nas pracowała na zmianach, reszta się obijała. Potem jeszcze sam podjąłem próbę ale po chwili już wiedziałem, że samotnie niczego tu nie wskóram. Odpuściłem, poczekałem aż reszta do mnie dojdzie. A gdy już wtopiłem się w grupę tempo zauważalnie spadło. Inna rzecz, że w tym czasie wiatr na otwartej przestrzeni masakrował nas okrutnie. Nie było jak się przed nim chować bo zdawało się, że wieje z każdej strony. Po pewnym czasie doszły nas harty z sektora „B”. zabrałem się z nimi i od tego momentu tempo zauważalnie wzrosło. Poznałem jadącego koło mnie prezesa Zgrupki Luboń (pozdrawiam) i zamieniliśmy kilka słów. Nagle pojawił się przed nami pierwszy punkt z napojami. Jak dla mnie pojawił się zbyt nagle. Na tyle nagle, że tylko ledwie zdążyłem go zauważyć. O sięgnięciu po cokolwiek nawet nie było mowy. Inna sprawa, że nie miałem takiej potrzeby. Zabrałem ze sobą do picia 3x 0.7 rozcieńczone Oshee. Po kilku kilometrach nastąpił nawrót z pomiarem czasu i od tego momentu przez kilka kilometrów wiało porządnie w plecy. Naturalnie poszedł też zaraz „ogień”. Prędkość na tym odcinku oscylowała w granicach 47km/h Grupa zaczęła się rwać i szarpać. Niestety w momencie kiedy czołówka mojej grupy zaczęła przyspieszać byłem w tym momencie na końcu po zejściu ze zmiany. Na dojście przy biernym udziale reszty nie było już szans.

Potem wraz z tym jak zmienialiśmy kierunek jazdy, wiatr wiał czasami z boku, czasem w plecy, ale też prosto w pysk. Na 70-tym kilometrze właśnie gdy dawaliśmy ostro pod wiatr i w dodatku pod długie wzniesienie ktoś wpadł na pomysł aby zamiast jechać w nieładzie, ustawić się dwójkami i dawać zmiany co 300m. zdawało to egzamin przez 3.5km, do momentu aż tylko trzy pary pracowały, a reszta tylko się wiozła. Jakoś dobiliśmy na 80-ty kilometr przed Wronczynem, czyli drugi punkt z napojami. Udało mi się za pierwszym podejściem chwycić butelkę z wodą, pociągnąłem duży łyk, spłukałem słodki smak iso i wrzuciłem resztę do koszyczka. Chwilę potem poszedł w ruch drugi żel i gdy chciałem go popić miękka butelka z wodą wysmyknęła mi się z ręki i wylądowała na asfalcie. Musiałem niestety popić iso, a to już mi było stanowczo za słodko. Na szczęście zaczęło nam wiać znowu w plecy. Ale żeby nie było za dobrze to wjechaliśmy na kilku kilometrowy odcinek drogi gdzie asfalt przypominał Drezno w dzień po zakończeniu nalotów dywanowych w czasie Drugiej Wojny Światowej. Bałem się o koła aby tylko wytrzymały. Normalnie na takim odcinku zwalniam z obawy na sprzęt do 20km/h, tutaj wszyscy jechali grubo powyżej 40km/h, w końcu to nie majówka. Gdzieś za Tucznem był jakiś tajemniczy punkt w którym ktoś rozdawał colę w puszkach. Zorientowałem się w tym jak już go minęliśmy . Ktoś przede mną miał szczęście i chwycił puszkę. Mi pozostało tylko patrzeć jak wypija, a potem wyrzuca puste opakowanie. W tym momencie mógłbym zabić za taki zimny napój. Tym bardziej, że mi pozostało tylko 0.5 iso, a dodatkowo zaparkowała w nim jakaś mucha. W życiu nie dojdę jak się tam znalazła. W każdym razie miałem w tym temacie tylko dwa wyjścia:

- wyrzucić resztę i dojechać o suchym pysku

- zignorować muchę w napoju

Wybrałem drugą opcję ;-). Nawet nie wiem kiedy zmieniła swoje lokum z butelki na mój żołądek hehe. W końcu wjechaliśmy do Poznania. Niestety pozostała jeszcze do pokonania Warszawska pod silny wiatr. Dalej przez Browarną wyjechaliśmy na Majakowskiego. Ten kto miał jeszcze siły czaił się za innymi na finisz. Ja tych sił już nie miałem ale i tak się przyczaiłem. Stanąć na pedałach nie mogłem ze względu na łapiące skurcze, które zaczęły mi dawać znać od osiemdziesiątego kilometra. Na ostatnich 300m sięgnąłem do resztek sił, dałem w pedał i udało się wjechać na metę jako pierwszy z naszej kilkuosobowej grupki. Za metą zdążyłem zobaczyć Monikę robiącą fotki, a chwilę potem zawisł mi na szyi medal za ukończony dystans.

Strefa finischera miała do zaproponowania owoce, burgery, wodę, piwo i napój energetyczny. Ja wziąłem burgera który smakował jak zmielona buda Reksia w dodatku z gwoździami i piwo które nie dało rady zmyć smaku niby posiłku. Razem z M. trochę poczekaliśmy na losowanie skody. Auta nie wygraliśmy więc zebraliśmy się do domu. Po drodze przedzierając się wśród zakorkowanych ulic usłyszałem w pewnym momencie:

- kurwa, to wszystko przez was!!!!!!!!!!!

Rozumiem że miał na myśli nas kolarzy. Ale dlaczego pretensje miał do mnie, a nie do organizatora?

Podsumowując. Z imprezy jestem zadowolony. Niedociągnięcia były ale jak dla mnie mało istotne. Inni mieli mniej szczęścia, szczególnie ci którzy jadąc na 120km na dalszych miejscach, podobno w drugim punkcie nie czekała na nich nawet kropla wody.
Jeśli chodzi o mój wynik, to tak do końca nie jestem zadowolony. Pozostał pewien niedosyt. Następnym razem postaram się zrobić coś aby wypaść lepiej. Średnia by była pewnie lepsza gdyby nie wiatr morderca który mnie miał dla nas serca.
Gwoździem wyścigu był dla mnie chłopaczek w jakiejś wiosce, który kręcił syreną strażacką gdy przejeżdżali właśnie kolarze. Aż mi się morda na to roześmiała. Szacun dla niego i jeśli go kiedykolwiek spotkam to ma u mnie największą czekoladę jaka będzie w sklepie.

Przedstartowe założenia zrealizowałem, czyli:

1. nie mieć awarii

2. nie mieć upadku

3. znaleźć się w pierwszej ćwiartce startujących na 120km

Wszyscy kibice stojący na trasie bardzo pozytywnie nastawieni. Dało się odczuć, że człowiek bierze udział w dużej imprezie.

Aby statystyk stało się zadość to zająłem miejsce:

- open 322/1738
- kategoria wiekowa 41/141



                                                           To mi pozostało plus wspomnienia ;-)






                                                             Ten w żółtym kasku to ja hehe





                                                                                   Radocha jest ;-)



  • DST 65.87km
  • Czas 02:16
  • VAVG 29.06km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Permanentny brak czasu

Czwartek, 10 września 2015 · dodano: 12.09.2015 | Komentarze 4

Przez ostatnie dwa dni taki miałem zapierdziel w robocie, że nijak nie miałem cokolwiek napisać. A więc w telegraficznym skrócie.

Kilometry zrobione STOP nogi jak z waty STOP trzy doby na regenerację STOP będzie dobrze KONIEC ;-)
Kategoria szosa


  • DST 81.15km
  • Czas 02:41
  • VAVG 30.24km/h
  • VMAX 57.00km/h
  • Temperatura 9.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

W dwójkę jednak raźniej

Środa, 9 września 2015 · dodano: 09.09.2015 | Komentarze 1

Wczoraj jakoś tak przez przypadek wyszło, że zgadałem się z Tomaszem na wspólne kręcenie. Zaplanowane było, że On zrobi setkę, ja mniej z racji braku czasu. Spotkaliśmy się rano w Kozich tuż po rozwianiu się porannej mgły i ruszyliśmy na zaplanowany dystans. Wiatr który zasadniczo nie istniał troszeczkę jednak utrudniał nam jazdę, przy czym Tomaszowi vel Trollking z BS bardziej z racji tego, że uparł się dawać dłuższe zmiany. Nie byłem godzien spierać się w tej kwestii, wszak młodzież przodem ;-). Na pierwszej poważnej górce musiał jednak biedak za mną poczekać gdyż kilka różnic nas dzielących, plus moja nienawiść do wszelkiego typu podjazdów dała o sobie znać (czyt. wymiękłem) Za Murowaną Gośliną planowo skręciliśmy w lewo i w Długiej Goślinie Tomasz postanowić zrobić fotkę do kolekcji drewnianemu kościołowi. Kościół ani nie chciał zbytnio pozować, ani też zbyt gadatliwy nie był więc po chwili pojechaliśmy dalej. Jadąc i gadając, gadając i jadąc, mijaliśmy wioski, pola, lasy aż dotarliśmy do Rogoźna czyli celu naszej wycieczki. Tutaj nastąpiły kolejne fotki, tym razem do kolekcji dożynkowej. Kto miał ten szamał batonika, a kto nie miał ten ze wzrokiem uchodźcy wpatrzonego w zachodnią granicę patrzył koledze na ręce które trzymały ten kawał słodkości. W końcu chyba Tomasz nie wytrzymał presji spojrzenia i dał mi kawałeczek hehe. Pycha!!!!

Podczas powrotu okazało się, że w porównaniu z poniedziałkiem, część dożynkowych ozdób już została zlikwidowana. To co pozostało, zostało jeszcze raz uwiecznione na kliszy. Dalsza droga powrotna przebiegła między innymi po dwóch ścieżkach rowerowych które to jak zawsze dostarczają szosowcowi wiadro niezapomnianych emocji. Na samym końcu podjechaliśmy pod ALDI-ego po pieczywo słodkie i śniadaniowe, pogadaliśmy jeszcze chwilę i niestety mój czas wolny dobiegł końca, gdyż służba nie drużba do pracy trzeba chodzić. Podziękowaliśmy sobie za wspólna jazdę pożegnaliśmy się i ja za chwilę byłem już w domu, a Tomaszowi pozostało jeszcze całe miasto do pokonania. Z tego co się później dowiedziałem był zachwycony korkami które kwitły na jego drodze.

Tomasz jeszcze raz dzięki za wspólne kręcenie.
Kategoria szosa


  • DST 60.61km
  • Czas 02:09
  • VAVG 28.19km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Szczękając zębami

Wtorek, 8 września 2015 · dodano: 08.09.2015 | Komentarze 3

Z samego rana oczom swoim nie wierzyłem. Za oknem nic nie wskazywało, że wieje jakikolwiek wiatr. Było to cokolwiek podejrzane ale trzeba było to sprawdzić. Cichutko wyszedłem z domu i równie cicho aby nie zbudzić wiatru rozpocząłem jazdę. Jakże inaczej się jechało w porównaniu z dniem wczorajszym. Przekopałem się przez pierwszy mega korek, dotarłem do Golęcina i… chyba zbyt głośno wciągnąłem powietrze bo wiatr się obudził ;-). Kto by pomyślał, że tak niewiele MU potrzeba aby przerwał swoją drzemkę i rozpoczął swoje harce. Oceniając pogodę na czuja z balkonu, ubrałem się na krótko. Błąd. 12 stopni plus wiaterek nie napawało mnie jakimiś gorącymi myślami. Dojechałem spokojnie do Mrowina, zrobiłem pętelkę przez Napachanie i przez Kiekrz udałem się w drogę powrotną. Na Solidarności wyprzedziłem „L” z niemałą satysfakcją, a nie było żadnego korka. Domyślam się jakie myśli miał w tym momencie kursant, skoro rowerzysta go wyprzedził. Mógł siebie nazywać na wiele sposobów ale na pewno nie „Demon prędkości” ;-). Później nastąpił dramat pt. Bałtycka i jej korek. Chyba jednak na przyszłość będę wolał przebijać się przez rozkopaną Chemiczną niż ryzykować rozgniecenie przez TIRy.

Potem już tylko chwilka na zakup chleba na śniadanie i mogłem się rozkoszować gorącym prysznicem po tym jak jesień pokazała, że już nadchodzi wielkimi krokami.
Kategoria szosa


  • DST 104.49km
  • Czas 04:47
  • VAVG 21.84km/h
  • VMAX 46.00km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wiatrowo, dożynki i wiatr rzeźnik

Poniedziałek, 7 września 2015 · dodano: 07.09.2015 | Komentarze 4

To co działo się za oknem przypominało wietrzny Armagedon. Zaplanowałem na dzisiaj setkę i wcinając śniadanie zachodziłem w głowę czy to aby rozsądne. Ale, że planów się nie zmienia przy byle niedogodności to gdy tylko otarłem pysk po kawie, zebrałem się w sobie i nieśmiało wynurzyłem się z domu.
Pierwszy powiew który przyjąłem dzielnie na siebie zamienił mój rower w łopoczącą chorągiewkę, którą trzymałem dzielnie w ręce i ze wszystkich sił starałem się nie wypuścić. W końcu usiadłem na nim aby go uziemić i ruszyłem w zaplanowaną trasę do Wągrowca. Z początku jazda szła strasznie, a po kilku kilometrach było już katastrofalnie. Około piętnastego kilometra dopadły mnie myśli aby odłożyć jazdę na bardziej sprzyjające warunki. Ale miałbym ubaw z samego siebie gdybym to zrobił hehe. Przed skrętem na Rogoźno wiatr zaczął mnie popychać i jako wieczny malkontent również z tego faktu byłem niezadowolony, bo oznaczało to, że w drodze powrotnej będzie odwrotnie. Biednemu zawsze wiatr w oczy wieje ;-).

Parłem więc do przodu jak podrzędny moczymorda do najbliższego baru. Przed Skokami natknąłem się na policjantów namierzających radarem „szybkich i wściekłych”. Nawet przez moment nie pomyślałem aby się wtoczyć na znajdującą się obok na tym odcinku drogę rowerową. Przez paskudne wietrzysko nastawiony byłem bojowo i w tym momencie wyznawałem tylko jedną zasadę – „będę jechał tak jak ja zechcę, a nie jak mi przepisy dyktują”. Chyba nie chciało im się tracić czasu na tak niepewny mandat skoro klienci w samochodach walili drzwiami i oknami. I bardzo dobrze bo to nie był ani czas, ani miejsce na dyskusje o słuszności mojego wyboru.

Kawałek dalej ujrzałem miejscowość o nazwie Wiatrowo. Tak. Ta nazwa wiele tłumaczyła z czym dzisiaj musiałem się zmagać. Później wjechałem przypadkiem do centrum Wągrowca, zamiast przemknąć obwodnicą i skierowałem się na Rogoźno. Od tego momentu co jakiś czas natykałem się na dożynkowe akcenty. W końcu objawiło mi się Rogoźno, a na mojej twarzy objawił się uśmiech bo to miało oznaczać, że wiatr teraz powinien mi pomagać. POWINIEN!!!!! Ale nie pomagał. Czasami robił wielką łaskę jeśli dmuchał z boku. Zbliżając się do Murowanej Gośliny było już trochę lepiej. Tylko trochę.

Do domu wróciłem ujechany na koń po Wielkiej Pardubickiej.

WIND WON!!!!!!!!!!!!!!!!!!




                                           Bardzo subtelna nazwa jak na dzisiejszy dzień ;-)





                                                          W hołdzie Tomaszowi, dożynkowemu zbieraczowi.





















Kategoria szosa, 100 i więcej


  • DST 44.61km
  • Teren 20.00km
  • Czas 02:38
  • VAVG 16.94km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bez wyboru ;-)

Sobota, 5 września 2015 · dodano: 05.09.2015 | Komentarze 5

Targający drzewami za oknem wiatr dawał mi nadzieję, że M. będzie chciała pozostać w domu. Łudziłem się, że podejmie może jakiś internetowy kurs szydełkowania lub kropnie sobie przedobiednią drzemkę, dając mi tym samym sposobność wyskoczenia na szosówkę.

Nic bardziej mylnego. W czasie kiedy piłem kawę, potajemnie knułem trasę i siedziałem cicho aby nie wywoływać wilka z lasu, padło pytanie którego się bałem.

To co jedziemy do Strzeszynka? Ależ oczywiście, z najwyższą chęcią – brzmiała moja odpowiedź. Grrr.

No to ruszyliśmy. Wiatr miotał nami na wszystkie strony. Tak miotał tak miotał, że nas zamotał nad Rusałkę, a tam ukazał się moim oczom ogrom zniszczeń spowodowanych sierpniową burzą. Takiej ilości połamanych i powalonych drzew to jeśli nie liczyć Zakopanego po halnym, jeszcze nie widziałem. Miejscami potworzyły się gołe polany z usuniętego już drzewostanu. Dobrze, że jeszcze coś pozostało wyższego niż pokrzywy. Dalej w stronę Strzeszynka też nie było zbyt kolorowo w tym temacie ale mimo wszystko znacznie lepiej. Gdy już dojechaliśmy do półmetka, obowiązkowo zaliczyliśmy pomost, chwilka na podziwianie krajobrazu i naokoło jeziora ruszyliśmy w drogę powrotną. Słoneczko momentami ogrzewało plecy zza chmur, temperatura idealna i tylko wizja pójścia do pracy nieco mąciła sielankę. Posiedziało by się trochę niespiesznie nad wodą.

Powrót nieco zmienioną trasą, bez żadnych przygód. Ale zgodnie z moją zasadą „brak wiadomości to dobra wiadomość” wziąłem to za dobry znak na nadchodzące 100 lat dalszego mojego życia ;-).




                                                I znowu ktoś lustro powiesił w lesie :-)


  • DST 70.05km
  • Czas 02:23
  • VAVG 29.39km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Aptekarz

Piątek, 4 września 2015 · dodano: 04.09.2015 | Komentarze 3

pogoda – jest
rower – jest
chęci – są

To na co mi było czekać jeśli wszystko co było mi do szczęścia miałem.

Kierunek obrałem z grubsza zachodni z myślą powiększenia wczorajszej pętelki. Do korka na Bałtyckiej zaczynam się powoli przyzwyczajać. Jeszcze kilka tygodni i się od niego uzależnię hehe. I tak sobie zwyczajnie kręciłem normalną trasą gdy na dziewiętnastym kilometrze stanąłem na zamkniętym przejeździe. I nic by w tym nie było dziwnego gdyby nie taki drobiazg, że stałem 5 minut, a po tym czasie zapory zostały otwarte ale żaden skład w tym czasie nie przejechał. Może pociąg zmienił trasę? W każdym razie duże brawa dla dróżnika.

Potem aby nie być gołosłownym przejechałem przez stałe wahadło, którego dni są już chyba policzone, patrząc na tempo i zaawansowanie prac. Będzie gładziutko. W Mrowinie skręciłem w lewo i fajnym tempem z bocznym wiatrem mijając kilka miejscowości dotarłem z powrotem do Poznania, gdzie Bukowską gładziutką jak stół przemknąłem na Junikowo. Od tego momentu zacząłem powrót, a że prawie 20km przedzierania się przez miasto to już inna historia. Ale opłaciło się bo spotkałem dawno nie widzianą znajomą, pogadaliśmy, pośmialiśmy się i pewnie jeszcze przez jakiś czas by to trwało, gdyby jej berbeć nie zaczął się nudzić i marudzić. W jego wieku nic inaczej nie robiłem jak moi rodzice spotykali swoich znajomych ;-).

Przy ponownym pokonywaniu Bałtyckiej musiałem się przeprowadzić na chodnik tak było ciasno między TIRami. Jazda szosówką po płytach chodnikowych starego typu dostarcza niezapomnianych doznań i szczękania zębami jeszcze jakiś czas potem.

Pod samym domem licznik pokazał mi 69.50km Oj nie będzie Sigma pluć mi w twarz pomyślałem i zrobiłem dodatkowe kółko aby z aptekarską precyzją dobić do równego wyniku.
Kategoria szosa


  • DST 60.50km
  • Czas 02:03
  • VAVG 29.51km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Byle do przodu

Czwartek, 3 września 2015 · dodano: 03.09.2015 | Komentarze 2

Kolejny słoneczny dzień za oknem. Kolejne możliwości na zrobienie kilku fajnych kilometrów. Gdy już się ogarnąłem z porannymi obrządkami w domu, przyszedł czas na rundkę rowerową. Bidony zatankowane, rower zniesiony więc ruszyłem z grubsza wczorajszym śladem. Aura prawie idealna. Sienkiewicz gdyby jeszcze żył to na ten temat by zapewne napisał kilka opasłych tomów wierszy, fraszek i innych dupereli na które dzieciaki w późniejszych czasach by były skazane jako obowiązek do przeczytania.

Luźną nogą przejechałem przez pierwszy przejazd, który o dziwo był otwarty. Jeszcze bardziej mnie zdziwiło, że nie skręciłem tradycyjnie w Chemiczną która jest i jeszcze długo będzie nieprzejezdna. Mój spokój trwał tylko do Bałtyckiej która permanentnie zakorkowana spowodowała, że stojąc mogłem się delektować oglądaniem różnych kolorów lakierów na samochodach. Fascynujące zajęcie hehe. Potem już jakoś poszło i nic się nie działo aż do Kiekrza w którym miałem rozterkę sezonu za sprawą wczorajszej reprymendy odnośnie jezdy przez wahadło. Jako, że potulny jestem niczym uczniak pierwszej klasy gimnazjum i łajanie biorę sobie do serca to dzisiaj wahadło sobie odpuściłem i pojechałem przez Starzyny. Pomijając fakt sześciu spowalniaczy na jezdni jechało się jak zawsze świetnie. Wpadłem do Rokietnicy, dalej przedarłem się do Mrowina, przez Napachanie i koło Rosnówka znowu znalazłem się w Kiekrzu robiąc małą pętelkę. W czasie powrotu spotkałem kilku szosowców i jak na prawdziwych PRO przystało nosami dotykali niemal przedniej opony aby czasami przez przypadek nikogo z przeciwka nie zauważyć ;-) Później pozostało tylko jeszcze raz przeczołgać przez calutkie miasto. Gdy już tego dokonałem, zajechałem na mój ryneczek, kupiłem to samo co wczoraj aby zrobić dokładnie takie samo śniadanie jak dnia poprzedniego.

Dobrze, że wczoraj wrzuciłem tu przepis więc mogłem upichcić jedzonko wg niego hehe. Z jedną małą różnicą. Kupiłem kilogram pomidorów po 1.40zł.  A co, jest kasa to się rządzi hehe.

Ps. Jutro znowu kropnę się wahadłem ;-)



                                                    Luksus życia w mieście ;-)
Kategoria szosa