Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Follow me on Strava

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lipciu71.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Gminy

Dystans całkowity:4589.97 km (w terenie 7.00 km; 0.15%)
Czas w ruchu:169:53
Średnia prędkość:26.55 km/h
Maksymalna prędkość:57.00 km/h
Suma podjazdów:3867 m
Suma kalorii:10866 kcal
Liczba aktywności:29
Średnio na aktywność:158.27 km i 6h 04m
Więcej statystyk
  • DST 301.57km
  • Czas 11:55
  • VAVG 25.31km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Poznań - Kępno z okładem, czyli pierwsze 300 km za jednym przysiadem

Wtorek, 23 maja 2017 · dodano: 25.05.2017 | Komentarze 9

Trasa na 300 km była już zaplanowana od półtora roku. W maju doczekała się odkurzenia ze względu na zmianę  planów. Na cztery dni przed realizacją tego zamiaru, pogodynka pokazywała silny wiatr w plecy.

Dwa dni przed wyjazdem - lekkie podmuchy w plecy.

Dzień przed – bezwietrznie

Ale gdy wstałem nad ranem – nic nie pokazywała. Ot taki zabawny psikus z jej strony :) Skoro jednak wszystko miałem przyszykowane, punktualnie o czwartej ruszyłem w lekkich ciemnościach.

Termometr pokazywał jedenaście stopni i byłem zadowolony, że na pierwszy odcinek ubrałem rękawki oraz nogawki. Dzięki temu zachowałem komfort termiczny. Do Stęszewa dotarłem przy minimalnym ruchu samochodowym i dalej obrałem kurs na Kościan. W Głuchowie minąłem spalony hotel? karczmę? – który straszył spalonymi kikutami, a za nim bez przeszkód wjechałem do Kościana, którym  straszono jako kompletnie nieprzyjaznym dla rowerzystów. Dla mnie to było miasteczko jakich wiele i zwyczajnie po chwili zostawiłem je w tyle, mijając jeszcze gdzieś drewniany wiatrak.




Za to kawałek dalej mijając Katarzynin objawił się moim oczom pałac. Prawie jak z baśni tysiąca i jednej nocy. Nie mogłem w to uwierzyć. A jednak tam stał. Następnie na rozkładzie był Gostyń w którym lekko pobłądziłem, szukając właściwego wyjazdu.



                                                                              Może by tak kupić ;-)?


W Bodzewie znowu zaczęły się problemy z wytyczonym śladem GPS, które po kilku resetach telefonu na kolejnych odcinkach jazdy dały sobie spokój i wszystko działało na pół gwizdka. Pogorzela przywitała mnie kibicami na trasie :), a chwilę później we Wziąchowie zrobiłem pierwszy postój, na którym coś zjadłem, wypiłem i zdjąłem rękawki, gdyż temperatura znacząco podskoczyła. Kilkadziesiąt kilometrów dalej uzupełnieniem ponownie bidony i na sto siedemdziesiątym kilometrze wypadła kolejna przerwa, podczas której zjadłem dwa kawałki pizzy zabrane z domu. Nie ma to jak kolarska dieta :)


                                                                  Moi kibice zaskoczeni w czasie śniadania :)


Dwa kilometry dalej spotkałem szosowca z którym kawałek razem pokręciliśmy, gadając o jakiś nieistotnych sprawach. Powiedziałem mu, że jadę do Kępna, nie tłumacząc jednak dlaczego tak pokrętną drogą, a ten w swojej niewiedzy z uporem maniaka starał się pokazać najkrótszą drogę. Gminy jednak same się nie pozbierają hehe.

Spokojnie połykałem kolejne kilometry, trzymając się z grubsza wytyczonego planu, aż do wsi Dębicze. Tutaj poległem próbując zdobyć kolejną gminę, będącą  na uboczu. Najpierw szukałem drogi do niej prowadzącej, a gdy w końcu znalazłem, ta okazała się być leśnym duktem z piaskiem po ośki. Czyli dla mnie totalnie nieprzejezdna. Musiałem wywiesić białą flagę w temacie tej gminy i pojechałem dalej, mając w pamięci dużą stratę czasu na tym odcinku, co w dalszej części skutkowało dyskomfortem czasowym marszruty. Gdzieś po drodze ponownie zatankowałem bidony, gdyż przy temperaturach które mnie teraz ogarniały, woda szybko ubywała, a ja byłem coraz bardziej zmęczony. Wiatr którego miało nie być jednak był i nie przypominam sobie aby mi choć przez chwilę pomagał. Na szczęście nie był jakoś szczególnie silny. Po drodze spotkałem jeszcze jeden wiatrak.



Kępno wyłoniło mi się lekko znienacka i z zaskoczenia. Wjeżdżając do niego wiedziałem już, że na pierwszy pociąg powrotny nie mam szans, chcąc robić ostatni etap podroży. Do tej pory miałem przejechane około 235km i czułem się sponiewierany upałem. Poddałem nawet pod wątpliwość sens dalszej jazdy, ale szybko wybiłem sobie z głowy rezygnację i błądząc po cholernie rozgrzanym Kępnie, wyjechałem w końcu na krajową jedenastkę. Ruch Tirów mnie zdołował kompletnie do tego stopnia, że usiadłem w rowie i spojrzałem w papierową mapę czy daleko miałem nią jechać. Na szczęście tylko kawałek, zatem podniosłem tyłek i ruszyłem dalej. Dwa razy odbijałem z głównego szlaku aby złowić gminy.

A potem przyszedł kryzys. Nogi nie jechały, ręce bolały, upał był straszny, wszystko mnie wkurwiało, a najbardziej rower. Zapomniałem jeszcze wspomnieć o zanikającym śladzie GPS. Dodatkowo wiedziałem już, że nie mam szans na „środkowy” pociąg, a powrót krótko przed północą z długim oczekiwaniem na dworcu, średnio mi przypadał do gustu. Czary goryczy przelał brak możliwości zaliczenia jeszcze jednej wytypowanej gminy, obok wsi Drożki. Aby przebyć drogę do niej prowadzącą, musiał bym mieć maczetę. Niestety nie miałem.

W geście zniechęcenia usiadłem pod wiejskim sklepikiem z colą i kolejną dużą wodą. Popijając niespiesznie napój z puszki, zapytałem miejscowego jak daleko jest do Kępna. W odpowiedzi usłyszałem, że krótszą jest 13 km, a dalszą 18 km.

Droga krótsza z luksusowym odgrodzonym pasem dla rowerów. Wzór do naśladowania. Brawo!!!!


Nie wierzyłem własnym uszom. Według mojego licznika powinno być więcej! Ale zaraz sobie przypomniałem, że skróciłem zaplanowaną trasę o niezaliczone dwie gminy i powrót wcześniejszym pociągiem był jednak realny. Dosiadłem szosówkę z nowymi siłami, pokonałem krótszą drogę, trochę czasu zmarnowałem w Kępskich korkach i z zapasem dziesięciu minut wjechałem na dworzec. Tam otrzymałem informację, że bilet mogę kupić tylko w pociągu i poczłapałem dumny z siebie na peron. Skład przyjechał punktualnie. Po niecałej godzinie wysiadłem w Ostrowie Wielkopolskim, gdzie czekała mnie przesiadka po półgodzinnej przerwie. Czas ten wykorzystałem na zakup jakiegoś jedzenia i wypiciu jednego jasnego kuflowego w pubie, znanym mi z innej wycieczki na Koniec Świata. Od tego czasu podrożało o 50gr :) Ale stać mnie było, a co :)!!!


W takich luksusach razem z szosą przejechaliśmy do Ostrowa Wielkopolskiego


Minutę przed odjazdem wsiadłem do wagonu i dojechałem na Poznań Główny. Niestety pod koniec podróży młoda dziewczyna zasłabła (chyba nie na mój widok hehe) i kierownik pociągu wezwał pomoc medyczną na peron w Poznaniu.

Do domu dotarłem pół godziny później, zmęczony i za razem szczęśliwy.



Cel numer jeden został osiągnięty w 100%. Przejechałem 301,5km, przekraczając tym samym magiczną dla mnie trzycyfrową barierę z TRÓJKĄ z przodu.

Cel numer dwa zrealizowałem w 90%, gdyż z przyczyn takich i owakich, pominąłem dwie zaplanowane gminy. Te które udało się zaliczyć to: Kościan miejski i wiejski, Krzywiń, Piaski, Gostyń, Pępowo, Pogorzela, Kobylin, Krotoszyn, Zduny, Sulmierzyce, Odolanów, Przygodzice, Ostrzeszów, Mikstat, Grabów nad Prosną, Galewice, Doruchów, Kępno, Baranów, Łęka, Opatowska, Trzcinica, Rychtal, Bralin. W sumie 25. Nieźle jak na jeden wypad :)



Podczas wyjazdu wypiłem 9,5 litra płynów. To kolejny mój rekord!!! Chyba jednak było ciepło ;)


Tyłek trochę boli, nogi lekko zwiędłe ale ręka już kreśli następną trasę. Zapraszam chętnych na następny wypad!!!



                                                           I oczywiście moje zboczenie, czyli OSP napotkane na trasie

















  • DST 242.68km
  • Czas 08:57
  • VAVG 27.12km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Poznań - Kutno

Środa, 5 kwietnia 2017 · dodano: 06.04.2017 | Komentarze 8

Nieoczekiwanie zapadła u mnie decyzja, aby zrobić pierwszą dwusetkę w tym roku. Nie ukrywam, że duży wpływ na to miał kierunek wiatru, który wiał w stronę zaplanowanej już w zeszłym roku trasy.

Poranne przygotowania przebiegły bez zakłóceń i punkt 5:00 wystartowałem. Przez pusty Poznań przebiłem się jeszcze w ciemnościach, za to szybko i sprawnie. Na szesnastym kilometrze telefon wraz z wgraną trasą uległ samoistnemu restartowi, co nigdy mu się nie zdarzało. Szczęśliwie udało się na nim odpalić wytyczoną trasę, lecz nie zauważyłem komunikatu o braku widocznej karty sim, przez co nikt nie miał ze mną kontaktu przez cały dzień. Dodatkowo nie byłem widziany na trasie. Trudno, stało się.


                                                                                    Start









Przez Swarzędz, Tulce i inne opłotki, unikając głównej trasy dotarłem do Nekli, aby za nią rozpocząć zbieranie nowych gmin, co było głównym celem wycieczki. Cały czas jechałem dobrymi drogami o znośnym natężeniu ruchu. Po przejechaniu 65 km odezwał się we mnie głód. Trochę szybko, ale zaraz sobie przypomniałem, że na śniadanie zjadłem tylko makaron z cukrem i cynamonem.

Zawsze wiedziałem, ze bezmięsne jedzenie jest do niczego :-)

Na 75 km w Jarząbkowie zajechałem pod sklep w którym kupiłem trzy banany i prawie zostałem zaproszony na zupę fasolową, która miała być gotowa jednak dopiero za 3h. Niestety nie miałem tyle czasu :( Następnie objechałem Jezioro Powidzkie, a za samym Powidzem zobaczyłem znak drogowy z dopiskiem – WYRWY W JEZDNI 7,4 KM. Na moje nieszczęście wszystko co zostało tam zapisane, sprawdziło się co do joty. Ten odcinek był koszmarny!

Na setnym kilometrze po zjedzonych bananach nie było jużśladu, a dziesięć kilometrów dalej za Anastazewem zrobiłem postój pod kolejnym wiejskim sklepikiem, gdzie kupiłem co mi było do szczęścia potrzebne. Na deser były lody :-)

                                                                          Terminator


Najedzony ruszyłem w dalszą drogę, a jadąc spokojnie jednocześnie podziwiając pozamiejskie widoki, nie byłem świadomy, że omijam coś ważnego. Gminę do zaliczenia!!! Dodatkowo widok maszyn niczym z Terminatora uświadamiał mi, że jestem na terenach kopalni odkrywkowych. Minąłem Ślesin, a za nim padło mi zasilanie w telefonie, mimo podłączenia do powerbanka. Trochę czasu mi zeszło na przywróceniu energii, ale ostatecznie był sukces. W tym momencie nie wiedziałem jeszcze, czemu mam zawdzięczać elektroniczne fatum. Ale gdy dojechałem do Lichenia, zrobiłem zdjęcie tamtejszego gniota i aparat odmówił dalszej współpracy, wówczas dotarło do mnie, że to zemsta kleru na mojej osobie za wszystkie popełnione grzechy.




Wieść gminna niesie, że Rydzyk chce pobić rekord Guinnessa i zebrać w jedną niedzielę na tacę tyle, aby odkupić tamtejsze Sanktuarium Maryjne od Kościoła. Wierni sprężcie się :)

Za Licheniem zrobiłem krótką pauzę, aby ustalić w którym miejscu muszę zboczyć z drogi, aby zaliczyć gminę Kazimierz Biskupi. Niestety okazało się, że trzeba było to zrobić około 25 km wcześniej. Przez moje gapiostwo powstała tam biała plama, którą może kiedyś zapełnię. To będzie taki mój Jednorożec :)

W Lipinach dopadł mnie ponownie głód, zatem podjechałem do miejscowego sklepiku i zrobiłem sobie popas. Tym razem na bogato, bo w sklepie mieli kabanosy hehe. Gdy już byłem syty, obliczyłem iż do Kutna pozostało mi około 70 km i 3,20h do pierwszego z dwóch branych pod uwagę pociągów. Przed wycieczką obstawiałem ten drugi. Zatem mając cały czas sprzyjający wiatr, rozpocząłem walkę z czasem, aby oprócz przybycia na wcześniejszy pociąg, zdążyć przed odjazdem coś zjeść i kupić napoje na drogę. Na dwusetnym kilometrze stanąłem na krótkie odsapnięcie, a chwilę później już gnałem do mety. Gdy zobaczyłem drogowskaz Kutno14 wiedziałem, że zdążyłem z dużym zapasem czasu. Przy tablicy Kutno zrobiłem obowiązkowezdjęcie, a następnie dotarłem do dworca, gdzie w pierwszej kolejności kupiłem bilet. Potem nabyłem w pobliskim sklepie piwo na drogę powrotną, a po powrocie na dworzec coś zjadłem w tamtejszym barze.

                                                                                                           Meta


Pociąg przyjechał punktualnie. Z rowerem zostałem wygoniony na sam koniec składu. Najgorsze jednak było to, że nie było tam jakiegokolwiek miejsca do przymocowania roweru. W zasadzie byłem skazany na pilnowanie go, aby się nie przewrócił, lub nie zablokował wyjścia. A smaczku całej sytuacji dodawał zapach z WC o którego drzwi mogłem się oprzeć. Co za komfort podróży z IC :) Rozważam napisanie reklamacji.


                                                                                                  :)

Wpadło 17 nowych gmin: Dominowo, Czerniejewo, Niechanowo, Witkowo, Powidz, Ostrowite, Kleczew, Ślesin, Kramsk, Sempolno, Osiek Mały, Babiok, Izbica Kujawska, Przedecz, Dąbrowice, Krośniewice, Kutno wiejski/miejski.




A to bardzo fajny gadżet do wożenia telefonu na kierownicy. POLECAM!!!



                                                                                    OSP do kolekcji

















Kategoria 200 z plusem, Gminy, szosa


  • DST 226.80km
  • Czas 08:17
  • VAVG 27.38km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Poznań - Jastrowie - Piła

Wtorek, 27 września 2016 · dodano: 28.09.2016 | Komentarze 9

Jak postanowiłem tak zrobiłem, a mianowicie zaplanowałem dwusetkę na koniec września, która zarazem najprawdopodobniej będzie ostatnią w tym sezonie.

Pobudka nastąpiła lekko przed piątą, bo kto wcześnie wstaje ten dłuższy dzień zastaje :) Bardzo niespiesznie zrobiłem kawę, potem śniadanie i po godzinie szóstej gdy było jeszcze szaro, rozpocząłem jazdę na połów gmin w Wielkopolsce. Przebiłem się przez miasto, a przekraczając Wartę zobaczyłem rzekę całą skąpaną w obłokach pary.


Okolice Koziegłów oczywiście strasznie zakorkowane, dzięki remontowi dróg trwającemu już ponad rok. Za Czerwonakiem się rozluźniło i zacząłem miarowe kręcenie. Niestety w ciągu dalszych kilkudziesięciu kilometrów stwierdziłem w sobie dziwny brak mocy. Wmówiłem sobie jednak, że jakoś niemoc we mnie minie i wszystko wróci do normy. Temperatura oscylowała w okolicach ośmiu stopni. Przed Skokami odwiedziłem znajome jeziorko na którym stwierdziłem brak pomostu, który był tam jeszcze wiosną i jesienią.



Po dwóch godzinach jazdy odważyłem się wypić pierwszy łyk z bidonu. I tak jak myślałem, brakowało tylko aby w środku gruchotały kostki lodu, tak wszystko było wyziębione. Przed Wągrowcem najechałem wpatrzony w swoje przednie koło na kamień i jak później zauważyłem, skutkiem tego było lekkie bicie. Trudno, bywa.

Za Wągrowcem nareszcie zaczęło się dla mnie pokonywanie nieznanej dotąd trasy, a jednocześnie rozpocząłem łowienie nowych gmin. Przed Kopaszynem zostałem zatrzymany przez policjantkę, która poinformowała mnie o wypadku i zasugerowała objazd z którego nie skorzystałem, wychodząc z założenia, że jakoś poboczem się przecisnę. Faktycznie 2 km dalej były widoczne skutki wypadku. Laguna stała już na lawecie, wszystkie „jaśki” były w niej otwarte, a silnik ułożony przed nią. Dzwon totalny. Minąłem to bez zatrzymywania.

Zbliżał się setny kilometr o czym poinformował mnie głód. W Szamocinie kupiłem dwa kefiry, a kawałek za nim zrobiłem sobie przerwę na popas. Zjadłem swoje zapasy, popiłem zakupionym kefirem, rozprostowałem kości i ruszyłem dalej. W Białośliwiu zauważyłem bliski związek miasta z kolejnictwem, oraz ładny budynek z muru pruskiego.






Co gorsze jednak , od tego momentu zaczęły się hopki jak w Himalajach. Tego nie przewidywałem. Góra dół, góra dół tak sobie falowałem i przyfalowałem do Kaczor w których zobaczyłem ciekawe graffiti.



Nadal falując czułem totalny brak mocy, a w dodatku od Śmiłowa wyschło mi już w bidonach. Dopiero w Grabównie znalazłem sklep i zatankowałem siebie do pełna. Przyjemnie się siedziało na przysklepowej ławeczce, za to trudno wstawało. Zebrałem jednak siły w sobie i dosiadłem szosówki. To był 142 kilometr. Godzinę później powiedziałem sobie pass, coś tu kurwa jest nie tak. Tak słabo to mogłem jechać na początku sezonu, a nie teraz gdy temperatura była super, wiatr nieznaczny i słońce w pełni. Zjechałem w boczną drogę i sięgnąłem po tajną broń amerykańskich marines, czyli baton energetyczny z ich pakietu żywnościowego. Ktoś niedawno miał kilkadziesiąt takich porcji obiadowych, pozostawionych przez ich wojska po zakończonych ćwiczeniach na naszym poligonie. Większość była nawet zjadliwa, a w niektórych na deser były takie właśnie batony.


W każdym razie dziesięć minut po zjedzeniu tego słodkiego conieco, mocno odżyłem. Nareszcie jechałem normalnie. Po głębokiej analizie doszedłem do wniosku, że zawinił kefir. Mało tego, od tego momentu znikły również hopki, których fanem delikatnie mówiąc nie jestem :)



Złotów ledwo drasnąłem z boku i po pokonaniu długiej prostej wjechałem do Jastrowia, które mnie przywitało zakazem jazdy rowerem po ulicy. Pewnie bym się do tego zastosował, gdyby nie drobny szczegół. Mianowicie biegnąca obok niby ścieżka rowerowa, była z piasku. I niby jak ja miałem przejechać? Fizycznie to było niewykonalne, więc pojechałem drogą. Na wylocie z tego miasteczka sprawdziłem czas i wyszło mi, że do pociągu o 16:30 mam 1,45 h i około 33 km do pokonania. Sprężyłem wszystkie siły i pognałem w stronę Piły. Ostatnie 10 km już mnie odcinało. W miarę zgrabnie przebiłem się przez Piłę, znalazłem dworzec i miałem pół godziny na zakup biletów, czegoś do picia na drogę i przy odrobinie szczęścia czegoś do zjedzenia.

Wszystko szło dobrze do momentu, kiedy wjechałem na dworzec. Na „dzień dobry” wyrośli przede mną jak spod ziemi dwaj ochroniarze i poinformowali mnie, że po peronach nie wolno jeździć.

Ja – wiem, ja tylko kupię bilet
Oni – ale z rowerem nie może pan wjechać
Ja – to jak mam kupić bilet?
Oni – proszę go zostawić na stojaku rowerowym
Ja – ale nie mam zapięcia i po wyjściu mogę go już nie zastać
Oni – nic nas to nie obchodzi
Ja – to w takim razie wniosę rower :)
Oni - nie wolno wnosić roweru
Ja – to proszę pokazać mi ten przepis, bo przed budynkiem nic takiego nie jest napisane
Oni – jest w środku
Ja – to jak mam znać przepis, jeśli jest w środku i mogę go poznać dopiero po złamaniu tego zapisu

W tym momencie spaliły im się zwoje mózgowe. Miny bezcenne :)

Oni – ale i tak pan nie może wejść z rowerem

Łapy mi opadły. Ostatecznie oparłem rower o ścianę, wszedłem do budynku rzucając zdegustowany przez ramię, że jak coś zginie, to będę wiedział do kogo się zgłosić. Bilet kupiłem, ale straty czasu na szukanie po dworcu czegokolwiek do picia już nie ryzykowałem. Rower na szczęście stał gdzie go zostawiłem, a ochroniarze mieli dla mnie garść życiowych porad, które zignorowałem.

Po tych małych komplikacjach do odjazdu pociągu zostało mi 15 minut, a więc na jakiekolwiek zakupy poza dworcem już nie miałem czasu. Głodny i spragniony wpakowałem się do PKP, powiesiłem szosówkę i klapnąłem na tyłek w przedziale. W chwilę po ruszeniu przyszła konduktorka, sprawdziła bilety, a ja korzystając z okazji zapytałem czy jest w składzie wagon restauracyjny, bo nie zwróciłem na to uwagi podczas wsiadania. Niestety odpowiedź była przecząca.

Minęła godzina jazdy, Rower smętnie się kołysał, widoki za oknem były ponure, a koła stukały o tory ponure takty. I wtem na korytarzu pojawił się człowiek z obsługi sprzedający kawę, herbatę, colę, paluszki i takie tam duperele. Bez jakiejkolwiek nadziei zapytałem:
A masz może piwo?
Mogę zorganizować – otrzymałem w odpowiedzi.
A dwa?
Ile chcesz :)
Dwa wystarczyły w zupełności. Przyniósł po minucie.



Pierwsze wchłonąłem szybciej niż trwa tankowanie bolidu F1. Od tego momentu rower zdawał się tańczyć na wieszaku, za oknem złociła się przepięknie jesień, a koła radośnie wygrywały takty o tory. Cudowna przemiana. Po 1,5h jazdy wjechaliśmy do Poznania. Wysiadłem i podjechałem do miejsca gdzie czekał na mnie obiad i dalszy transport autem do domu. Tak oto zakończył się najprawdopodobniej mój ostatni dłuższy wyjazd w tym sezonie.

Wpadło 11 nowych gmin: Margonin, Szamocin, Białośliwie, Miasteczko Krajeńskie, Kaczory, Wysoka, Krajenka, Tarnówka, Jastrowie, Szydłowo, Piła 

Rano przeglądając rower zauważyłem kawałek ajzola w tylnej oponie. Całe szczęście, że nie przebiło dętki na trasie.


                                                                       A to OSP do mojej kolekcji 







Kategoria 200 z plusem, Gminy, szosa, OSP


  • DST 143.28km
  • Czas 05:09
  • VAVG 27.82km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

11/2016 - z setą do ruskich

Środa, 31 sierpnia 2016 · dodano: 31.08.2016 | Komentarze 6

Skoro się znalazłem w Krynicy Morskiej, to postanowiłem zobaczyć, czy mnie czasami nie ma na granicy z ruskami.

W zasadzie  czułem obrzydzenie do nastawiania budzika w czasie urlopu na godzinę 5:20, ale zrobiłem to chcąc mieć co nieco jeszcze z dzisiejszego dnia. Pokręciłem się rano po pokoju, zjadłem coś i polazłem d auta po rower, aby o koło 6:20 wyruszyć w traskę. Początkowo drogi były puste, co wprawiało mnie w dobry nastrój. Za Sztutowem skręciłem z głównego szlaku samochodowego i od tego miejsca przez dłuższy czas jechałem podrzędnymi drogami. Po minięciu Rybiny natknąłem się na znak informujący o nieprzejezdnej drodze na moim szlaku. Zignorowałem to i wygrałem na tym, gdyż nie mogły tamtędy przejechać tylko auta, ja zaś rowerem przez na wpół rozebrany mostek przemknąłem bez żadnych problemów. Wiele kilometrów podziwiałem liczne mostki nad ciekami wodnymi, wiejskie klimaty i wszechogarniającą ciszę, zakłócaną momentami odgłosami zwierząt domowych. W takiej sielance dojechałem do Jagodna, gdzie żarty się skończyły, a zaczęły górki.

Ktoś mi niedawno powiedział, że tu już będzie płasko. A skoro tak, to ja się grzecznie kurwa pytam, dlaczego na jednym ze zjazdów "po tym płaskim" wykręciłem swój nowy rekord prędkości 70,44km/h i to w dodatku bez pedałowania?

Tak zachowują się rowery amatorów, gdy nie ma hopek? Naturalnie nie była to jedyna hopa, ale za to najszybsza :). Oczywistym jest, że za każdy zjazd musiałem później słono zapłacić podjazdem. W Tolkmicku się znacznie wypłaszczyło, a po wjeździe do Fromborka powoli wypełzał mi na twarz uśmiech.

Braniewo powitało mnie pierwszą dzisiaj napotkaną sygnalizacją świetlną. Gdy do niej dojeżdżałem było zielone, po chwili już widniało na niej żółte. Na ten widok przyspieszyłem i.... zamknąłem oczy, gdyż jako człowiek na wskroś prawy i szanujący wszelakie przepisy, nie mogę patrzeć jak jest łamane prawo ;-)



Po dalszych 6km dojechałem na granicę polsko - rosyjską, tam zrobiłem pamiątkowa fotkę i ruszyłem w drogę powrotną do Fromborka, skąd miałem połączenie tramwajem wodnym na drugą stronę Zalewu Wiślanego, którym zamierzałem wrócić aby nie tracić całego dnia na rower. W Braniewie zrobiłem krótki postój na hot doga, kawę i zapas wody, a po przerwie i dziesięciu kilometrach wjechałem po raz drugi dzisiaj do Fromborka.


Jak wiadomo Kopernik wstrzymał Słońce, ruszył Ziemię. Tylko dlaczego je wstrzymał nad katedrą, gdy robiłem zdjęcie???



Mając godzinę czasu w nadmiarze, usiadłem w pobliskim lokalu i wypiłem COŚ zimnego. Rejs przez zalew opóźnił się lekko z powodu awarii jednostko pływającej, ale ostatecznie zostałem przetransportowany na drugi brzeg do miejscowości Piaski. Stamtąd miałem jeszcze 12km z czego 9km będzie mi się śniło po nocach, ze względu na wysoką jakość dziur i niską łat w asfalcie. Już mnie przechodzą dreszcze na myśl o tamtym odcinku drogi. Mam tylko nadzieję, że moje koła mi to kiedyś wybaczą :)

Po dotarciu do mety nastąpił błyskawiczny prysznic i razem z M. poszliśmy na połowy ciepłej rybki z jakiejś przydomowej wędzarni.

Wykręciłem dzisiaj 143km, a jak wiadomo gol strzelony na wyjeździe liczy się podwójnie ;-)

Wisienkami na torcie są nowe zaliczone gminy: Nowy Dwór Gdański, Elbląg obszar wiejski, Tolkmicko, Frombork, Braniewo obszar miejski/wiejski

                                                             
                                                                              Oczywiście nie mogło zabraknąć OSP :)




  • DST 42.28km
  • Czas 01:30
  • VAVG 28.19km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

10/2016 agresja ze wschodu

Sobota, 27 sierpnia 2016 · dodano: 27.08.2016 | Komentarze 2

Kończy sie powoli urlop, a dzisiaj był nasz ostatni pełny dzień w Kazimerzu Dolnym. Miasteczku pełnym niby galerii, dziwnych niby artystów i restauracji z cenami za obiad przypominającymi całkowity koszt wesela w Monako. Zobaczyliśmy przez tydzień, to co było do zobaczenia w okolicy i na długo będę miał spokój z tą częścią naszego kraju.


Na koniec w celowniku wylądowały trzy gminy, do zdobycia minimalnym kosztem sił. Wystartowałem do Puław w których znalazłem się około 20 minut później. Dzięki drogowskazom odnalazłem most na Wiśle i.... teraz uwaga!!! Stanąłem przed mostem na chodniku aby strzelić fotkę. W tym czasie minął mnie łysy gostek na marketowym MTB w połowie zjedzonym przez rdzę.

Do tej pory wszystko normalne? Owszem.

Na moście nadal jadąc chodnikiem/poboczem? - dogoniłem tego samego człapiącego powoli rowerzystę, a że wlókł się niemiłosiernie, to ponownie stanąłem i cyknąłem fotkę Wisły. Następnie ponownie go dogoniłem w połowie mostu i spokojnie trzymałem się za nim, gdyż nie było miejsca na wyprzedzenie, a mi się nigdzie nie spieszyło. W pewnym momencie jadący przede mną gwałtownie zahamował, mimo że przed nim nie było nikogo. Ominąłem go, stanąłem i pytam:

Po co to zrobiłeś? - bo tak!
Ale o coś Tobie chodzi? - tak chciałem!

I cały czas miał dziwną agresję wymalowaną na twarzy. Chwilę mierzyliśmy sie wzrokiem, a po dwóch chwilach życzyłem mu mimo wszystko dobrego dnia.


                                                                        Nawet się gnój załapał w kadr


Kurwa, czegoś tak dziwnego jeszcze nie przeżyłem ze strony innego rowerzysty. Jak bym mu wymordował wszystkie chomiki w domu. Przez chwilę kołatała mi ta sytuacja w głowie, ale dzielnie dojechałem do gminy Janowiec, milimetr za tablicą zawróciłem i pognałem na kwaterę, gdyż były do zaliczenia jeszcze dwie atrakcje w okolicy.

Trzy gminy wpadły mimo zapobiegawczych starań człowieka z Puław: Puławy obszar miejski/wiejski oraz Janowiec


                                                             To samo miejsce od strony powrotnej



Kategoria Gminy, szosa


  • DST 54.06km
  • Czas 02:00
  • VAVG 27.03km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

9/2016 po gmin kilka

Piątek, 26 sierpnia 2016 · dodano: 26.08.2016 | Komentarze 2

Założenie konta na "Zalicz gminę" skutkuje tym, że nawet jak człowiek tak do końca nie jest przekonany do ruszenia dupska, to zaliczenie kolejnej gminy motywuje. I tak było dzisiaj.

W pierwszej kolejności pojechałem zaliczyć gminę Wilków. Pominę fakt, że musiałem się do niej czołgać 6.5km pod górę. Ale się wdrapałem. Co ciekawe, na granicy powiatów jakość asfaltu różniła się od siebie drastycznie.


Na dodatek na tym odcinku zapach uprawianych malin doprowadzał moje zmysły do szału. Niestety na każdym polu byli zbieracze :( Następne pojechałem drogą na Nałęczów. W czasie pokonywania odcinka wśród pól, idący z przeciwka starszy człowiek uśmiechnął się do mnie i krzyknął: JAK DOBRZE BYĆ MŁODYM!!! Młody już nie jestem, ale do wyboru zostały mi dwie na szybcika wyselekcjonowane odpowiedzi.

- pierwsza autorstwa  byłego prezydenta bliźniaka: SPIEPRZAJ DZIADU

- druga używana przez ludzi gorszego sortu: DZIĘKUJĘ

Jako drugi sort podziękowałem nieznajomemu i pognałem przed siebie. Za Celejowem skręciłem na Karmanowice celując w drugą dzisiaj gminę Kurów. Znaków informujących o granicy gmin nie znalazłem, ale napotkana starsza kobiecina z wyraźną życzliwością mnie o tym zapewniła, gdy ją o to zapytałem. Dalej dzięki GPS wdarłem się opłotkami w czeluści gminy Końskowola, robiąc przy okazji zdjęcie OSP w Stokach. Gdy dojechałem ponownie do Celejowa skończyły się typowo wiejskie klimaty, które wręcz uwielbiam, a w zamian pozostało 15km drogi już mi znanej, ale na szczęście niezbyt ruchliwej.


Zaliczanie nowych gmin ma dla mnie tę zaletę, że jadę nieznanymi drogami, mając zawsze szansę zobaczyć coś nowego.

Kategoria Gminy, szosa, OSP


  • DST 67.07km
  • Czas 02:25
  • VAVG 27.75km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

8/2016 ciąg dalszy eksploracji okolic Kazimierza

Czwartek, 25 sierpnia 2016 · dodano: 25.08.2016 | Komentarze 2

Kolejny dzień mojej heroicznej walki o choćby odrobinę kondycji, będąc na urlopie. Rzut oka na mapę i padło na Opole Lubelskie. Zanotowałem trasę w głowie i ruszyłem przed siebie. Nie powiem, pierwsze 500 metrów poszło gładko, bo z górki. Następnie za zakrętem zaczął się teren wznosić. I tak wznosił przez siedem cholernych kilometrów. Dało mi to czas na zastanowienie, czy aby mnie nie spotkała w ten sposób jakaś kara. Ale gdy w czasie sapania przeanalizowałem swoje życie, nie znalazłem w nim nic za co bym mógł zostać tak okrutnie ukarany przez los. Inna sprawa, że jakoś szczególnie mocno nie zgłębiałem tematu, a wręcz zlekceważyłem zagadnienie ;-)

W Karczemiskach strzeliłem zdjęcie tamtejszej OSP i po chwili już gnałem dalej. Po 20km zboczyłem z obranego kierunku aby zaliczyć gminę Poniatowa. Po wjechaniu do niej zawróciłem i po 7km znalazłem się w Opolu Lubelskim, przez które tylko przemknąłem, odnalazłem drogę do gminy Łaziska i zaliczyłem ją w pięknym stylu.

Na czym polegał ów piękny styl? Pojęcia nie mam, ale dobrze to wygląda w słowie pisanym :)

Po nawrocie rzucił mi się w oczy piękny wóz strażacki, stojący dostojnie i jakby trochę zapomniany.





Powrót był o dziwo niewiele łatwiejszy, niż jazda w pierwszą stronę. Przyjemnie mnie zaskoczył widok i zapach kwitnącego rzepaku na polu, a głowę bym dał, że to nie czas na to. Ale cóż, nigdy nie byłem zbyt mocny z biologii. Wyjątek stanowiły lekcje o uprawach i zbiorach marihuany :) Oko również cieszyły plantacje malin, na których niestety trwały zbiory, a co za tym idzie, zapewne był tam również właściciel niezbyt skory do darmowego poczęstunku. Końcowy odcinek na szczęście był zjazdem i pozwolił mi odpocząć tuż przed dotarciem na kwaterę.



Przez przypadek wyszło dzisiaj ciut więcej kilometrów niż zazwyczaj, ale za to wpadły cztery gminy: Karczmiska, Poniatowa, Opole Lubelskie i Łaziska.


Kategoria Gminy, szosa, OSP


  • DST 63.17km
  • Czas 02:11
  • VAVG 28.93km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

7/2016 z wielkimi kolarzami w tle

Wtorek, 23 sierpnia 2016 · dodano: 23.08.2016 | Komentarze 1

Dwa dni temu zrobiliśmy z M. autem crosa przez Polskę wszerz (665km) i dotarliśmy w strugach deszczu do Kazimierza Dolnego. Kolejny dzień też popadywało, lecz dzisiaj wyszło słońce, więc wyciągnąłem z samochodu rower i ruszyłem na podbój okolicy.

Padło na kierunek Nałęczów. Wyjechałem z Kazimierza i starałem się miarowo kręcić, lecz niestety urlopowe życie nie sprzyja zachowaniu kondycji ;-). Kręcąc miarowo po równym asfalcie, podziwiałem plantacje porzeczek i malin. I w trakcie takiego relaksu w moich ustach zaparkował jakiś owad, którego na szczęście udało mi się zaraz wypluć. Niestety, ta krótka wizyta robala w mojej gębie wybitnie nie przypadła mu do gustu i w ramach protestu mnie ugryzł/ukąsił. Podążając dalej moje usta przybrały wygląd, zbliżony do prezenterki TV po liftingu z botoksem w roli głównej. Gdy morda mi dostatecznie nabrzmiała wtoczyłem się akurat do Nałęczowa. Odwiedziłem niecodzienny rower w tamtejszym parku i pognałem dalej dokręcić jeszcze trochę kilometrów, a jednocześnie zaliczyć jeszcze jedną gminę korzystając z bycia po raz pierwszy w tym rejonie kraju.




Do gminy Markuszów droga była tak pofałdowana, że groziła mi w pewnym momencie choroba morska. Po minięciu gminnego oznakowania zawróciłem i znów niczym surfer po oceanicznych falach rozpocząłem drogę powrotną. Za Nałęczowem na szczęście miałem więcej zjazdów niż podjazdów, więc pokonywałem kilometry nieco zgrabniej niż w pierwszą stronę. W Wierzchoniowie napotkałem lokalne OSP, któremu nie mogłem odmówić fotki. Potem pokonałem ostatnie kilometry do naszej miejscówki uznając trening za zaliczony.


Wpadły nowe gminy: Kazimierz Dolny, Wąwolnica, Nałęczów i Markuszów.


                                                                 Kilka wielkich gwiazd naszego kolarstwa z  parku w Nałęczowie















Kategoria Gminy, szosa


  • DST 42.07km
  • Czas 01:43
  • VAVG 24.51km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

5/2016 katorgi ciąg dalszy

Wtorek, 16 sierpnia 2016 · dodano: 17.08.2016 | Komentarze 3

Krótko bo piwo się grzeje w kuflu ;-).

Celem był Gryfów Śląski. Wraz z Krzysiem ruszyliśmy zrobić kilka kilometrów po górkach. Niestety dzisiaj wyszło tak, że początkowe 7km było w dół. Za Mirskiem zaczęło się wznosić aby na późniejszym etapie falować. Oczywiście pojechaliśmy bez jakiekolwiek mapy, co zaowocowało dojazdem do Lubomierza, zamiast do obranego przed wyruszeniem celu. Zabłądzenie mnie osobiście nie zaskoczyło :)

W drodze powrotnej psy nas obszczekały, górki rozgrzały, a ostatni podjazdowy odcinek przed hotelem zabił nasze nogi.

Wpadły za to dwie gminy: Gryfów Śląski i Lubomierz.


Po edycji dodane fotki Kargula i Pawlaka z muzeum w Lubomierzu








Kategoria Gminy, szosa


  • DST 42.00km
  • Czas 01:42
  • VAVG 24.71km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

4/2016 cholerne góry ;-)

Poniedziałek, 15 sierpnia 2016 · dodano: 16.08.2016 | Komentarze 3

Pierwszy mój pobyt w górach z rowerem. Wiedziałem, że nie będzie lekko. Wystartowaliśmy z Krzysiem ze Świeradowa zaraz po śniadaniu na rekonesans naszych sił po dwóch tygodniach leniuchowania, gdzie hasłem przewodnim było od rana: ile kupić piwa na dzisiaj ;-)?

Kurs Szklarska Poręba. Najpierw było z górki, następnie zaczęło się wznosić. I tak wznosiło przez 10km. Ja człowiek z równin przez ten czas zdążyłem wypruć sobie flaki, wezwać kilkukrotnie pomoc medyczną, pożegnać z bliskimi, rzucić rowerem do lasu i przysiąc sobie, że już nigdy nie wsiądę na rower. Na samym szczycie podjazdu do kompletu złapała mnie kolka. Następnie zaczęło się wypłaszczenie, a po kilku kilometrach zjazd do Szklarskiej, gdzie pobiłem swój Vmax – 63,53km/h

                                                                               
                                                                                            Szklarska Poręba


                                                                              Tuż przed zjazdami



To był nasz dzisiejszy półmetek. Nastąpiła chwila na oglądanie tłumów turystów i rozpoczęliśmy powrót. Zjazd był miodzio, ale powrotny podjazd pokonywałem na najbardziej miękkim przełożeniu jakie posiadał mój rower. 10km od mety dla odmiany rozpoczęły się zjazdy, na których zaliczyłem kolejne Vmaxy – 64,07 i 64,17

Po dotarciu do Świeradowa podjechaliśmy do zapoznanego dnia poprzedniego pubu, ale niestety był jeszcze zamknięty. To jest najzwyczajniejszy skandal, aby kuracjusze nie mogli koło południa walnąć sobie browarka ;-).

Wpadły nowe gminy: Świeradów Zdrój, Mirsk, Stara Kamienica, Szklarska Poręba
Kategoria szosa, Gminy