Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Follow me on Strava

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lipciu71.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

szosa

Dystans całkowity:26164.20 km (w terenie 35.00 km; 0.13%)
Czas w ruchu:904:58
Średnia prędkość:27.46 km/h
Maksymalna prędkość:67.93 km/h
Suma podjazdów:3867 m
Suma kalorii:10866 kcal
Liczba aktywności:354
Średnio na aktywność:73.91 km i 2h 43m
Więcej statystyk
  • DST 61.61km
  • Czas 02:03
  • VAVG 30.05km/h
  • VMAX 62.00km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Sponiewierany

Wtorek, 2 czerwca 2015 · dodano: 02.06.2015 | Komentarze 5


Tak oto zakończył się maj w którym natłukłem o 40% więcej kilometrów niż w najlepszym moim dotychczasowym miesiącu, zamykając go sumą 1400km. Coś czuję, że długo mi się nie uda tego pobić. Dzisiejsze kilometry już idą na konto czerwca.

Za oknem wiatr. I to nie taki sobie wiatr tylko ten z gatunku gnących się drzew, ale jednak na pocieszenie trzeba przyznać, że nie wyrywanych z korzeniami ;-). Mój rower jakiś tam ekstremalnie lekki nie jest ale profilaktycznie zalałem ramę betonem aby mnie nie zdmuchnęło z szosy i wyszedłem na poranną rundkę. Dzięki dodatkowemu obciążeniu trzymałem się godnie wyznaczonego toru jazdy i tylko kilka razy na otwartych przestrzeniach wiatr przestawił mnie troszkę w bok, ale trzeba uczciwie przyznać, że nie dalej niż o dwie przecznice od zaplanowanej trasy hehe. A trasa tradycyjna W TE I NAZAD po własnych śladach. Prawie jak kolarki klasyk Koziegłowy – Mrowino – Koziegłowy. Chyba powoli staję się stałym elementem otoczenia o określonej godzinie w tym miejscu tak często się tam pojawiam. W pierwszą stronę w większości pod wiar czołowy i ciut boczny. Po nawrocie wiał boczny popychający. Od czasu gdy za przekroczenie o 50km/h w terenie zabudowanym zabierają prawko, coraz częściej widuję nygusiatych policjantów z radarem w okolicach Strzeszyna gdzie nie ma żadnego domu i taki z tego miejsca teren zabudowany jak „Oaza spokoju” we wspólnym mieszkaniu z teściową. No ale słupki idą w górę, a kasa wpływa więc o co chodzi?

Szczęka mi dzisiaj opadła gdy zostałem przeproszony przez kierowcę Porsche, gdy zabrał się z przeciwka za wyprzedzanie, lecz gdy mnie zobaczył, zaprzestał manewru i schował się z powrotem do kolumny samochodów, wyciągając przy tym rękę w geście przeprosin. Szacun i wielkie dzięki dla kierowcy w wypasie. Można jak się chce? Można!!!

Niestety moje koła przeszły dzisiaj niechciany test wytrzymałości po tym jak przy prędkości (z górki) 60km/h wpakowałem się w kanał który za późno zobaczyłem. Aż mnie zabolało serce, ale wytrzymały i żadna szprycha nie pękła. Zuch koła.

Przy dojeździe do domu zachciało mi się truskawek więc gdy wpadłem na pokoje, szybko wymieniłem sprzęt na MTB którym się wygodniej manewruje po osiedlowych uliczkach, zarzuciłem plecak i wyruszyłem jeszcze raz z domu na podbój straganów. Efektem tych łowów był kilogram tych smakowitych owoców i towar na dzisiejsze śniadanie. Mam nadzieję, że chociaż jutro przestanie tak wiać bo ile można być poniewieranym przez podmuchy na szosie? No ile???
Kategoria szosa


  • DST 65.48km
  • Czas 02:16
  • VAVG 28.89km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Sweet focia

Sobota, 30 maja 2015 · dodano: 30.05.2015 | Komentarze 4

Nie było się nad czym dzisiaj zastanawiać, tylko wyciągać sprzęt i gnać do przodu rowerem korzystając z kolejnego słonecznego dnia. Gdyby nie był słoneczny to też by było dobrze. Najważniejsze że nie pada, chociaż rolnicy już się powoli rozpędzają w narzekaniach. Mi osobiście jak na razie wszystko pasuje.

Dzisiaj zamiast tradycyjnej krechy w tę i z powrotem postanowiłem zrobić pętlę lewoskrętną. Zatem pomknąłem do Rokietnicy, walcząc z przeciwnym wiatrem. Pomijając fakt niesprzyjających podmuchów kręciło się super. I w takim oto wspaniałym nastroju dotarłem do wspomnianej miejscowości, a gdy z niej wyjeżdżałem moje spojrzenie padło na drogowe zwierciadło. Czyste, wypolerowane, aż się prosiło aby się w nim poprzyglądać. No nie mogłem zaprzepaścić takiej okazji i walnąłem sobie sweet focie ;-). Po dokręceniu do Mrowina skręciłem w lewo i bardzo fajnym asfaltem skierowałem się przez Napachanie, Chyby i Baranowo do Przeźmierowa. I tutaj na wiadukcie zostałem otrąbiony przez stateczną damulkę wiozącą się kurduplowatym wytworem Włoskiej motoryzacji, ale po krótkiej konsultacji zdarzenia wyło na to, że trąbiła na kogoś innego. Chociaż raz nie na mnie ktoś trąbił uff. Za Przeźmierowem znalazłem się na ul. Bukowskiej i w połowie jej długości stałem się nieoczekiwanie uczestnikiem rowerowego spędu w liczbie ponad dwustu osobników dosiadających stalowe rumaki, zabezpieczanych z tyłu przez policję i karetkę. Jako, że Bukowską pomyka się doskonale ze względu na gładką nawierzchnię i ekrany chroniące od wiatru, rozpocząłem manewr wyprzedzania tej całej kolumny. Gdy dojechałem do czoła tego peletonu mina mi ciut zrzedła, bo z przodu jechał również radiowóz i motocykl policyjny. Po głowie przemknęła burza myśli aby na końcu wyświetlić mi pytanie.
Wyprzedzać czy nie wyprzedzać?
Jasne że wyprzedzać. Jak cały peleton to cały, łącznie z całą obstawą hehe.
Wyprzedziłem. Nikt się za mną nie puścił, a na liczniku zdobyłem wyprzedzenie takiej ilości innych rowerzystów, że drugie tyle będę zbierał na swoje konto przez dwa sezony ;-)

Od tego momentu jakoś przejechałem ponownie przez całe miasto, co było niestety koniecznością aby dostać się do domu.

Jest teraz godzina 5:30, dopiero skończyłem pracę i dopiero teraz mam czas dokończyć ten marny wpis taki był zapieprz. To skandal aby człowiek nie miał czasu w pracy na tak poważne rzeczy jak BS.


                                                                              Fotka na tle nieba



                                                                     I samojebka w powiększeniu



                              Peleton. Tak naprawdę to byli zawodowcy, tylko się nieźle kamuflowali ;-)
Kategoria szosa


  • DST 61.68km
  • Czas 02:05
  • VAVG 29.61km/h
  • VMAX 58.00km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Truskawkowo ;-)

Czwartek, 28 maja 2015 · dodano: 28.05.2015 | Komentarze 1


Trudno ostatnio wyczuć pogodę. Oceniając z domu werdykt mógł być tylko jeden. Upał. Jednak gdy rozpocząłem jazdę doszedłem do wniosku, że gdybym się ubrał na „długo” to też by nie było źle. Termometr wskazywał 16 stopni.

Korek gigantus powitał mnie już na samym początku jazdy i miałem jeszcze chwilę czasu na wydumanie gdzie chcę pojechać. Nic ciekawego nie wydumałem więc padło na to samo co wczoraj. Przez miasto klasycznie z milionami przystanków na światłach, za Golęcinem nareszcie względny spokój. Coś ostatnio truskawkowi stacze-handlowcy później się wystawiają. W pierwszą stronę nie spotkałem nikogo ale za to zatrzymał mnie pociąg dając czas na kontemplowanie wyjątkowych walorów estetycznych zamkniętego szlabanu. BOSKI!!!. Kilka kilometrów dalej zaprzyjaźnione wahadło drogowe mnie zaskoczyło. Miałem zielone światło. Aż musiałem czym prędzej to uwiecznić na kliszy. W drugiej części tej drogowej barykady nie miałem już tyle szczęścia i trafiłem na czerwone. Hmm, nie można w życiu mieć wszystkich marzeń. Przez Rokietnicę dotarłem do Mrowina, tam szybki nawrót i powrót z popychającym wiatrem. MIODZO!!!

W drodze powrotnej „truskawkowicze” obsadzili już swoje stałe punkty i ku mojemu zdziwieniu zobaczyłem jak bardzo poszła cena tego owocu w dół. Znaczy się sezon i wysyp się zaczyna. Trzeba szykować salaterki, cukier i jogurt w ilościach hurtowych, bo sezon na nie jest z gumy i nie trwa wiecznie.

Kolejne kilometry już same się dokręciły, na deser zafundowałem sobie najbardziej stromy podjazd na osiedle i zaparkowałem w domu gdzie czekały na mnie wczoraj dostarczone przez M. TRUSKAWKI!!! Nie ma to jak smaczny deser zaraz po śniadaniu ;-)

Kochany wiaterku. Dej se siana z dym dmuchaniem, bom włos zaś potym mam taki jakiś rozpizdżony na kapslu po fajowskiej rajce.



                                                              Zielone. I jak nie wierzyć w cuda
Kategoria szosa


  • DST 61.85km
  • Czas 02:12
  • VAVG 28.11km/h
  • VMAX 57.00km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

3:1

Środa, 27 maja 2015 · dodano: 27.05.2015 | Komentarze 3

Lekko dzisiaj nie było, bo wiało. Do momentu zakupu nowego akumulatora do kompa, opisy treningów zawieszam do odwołania. Na telefonie nie da się pisać.

Zapewne znaczna część czytających pobłogosławi ten czas, bo tego co piszę nie da się czytać.

Dodam tylko,że dzisiaj bezprawie wygrało 3:1 Spieszę z wytłumaczeniem, że chodzi o wahadło w Kiekrzu. Raz udało mi się wjechać na zielonym. I ten raz dotyczy ostatnich dwóch miesięcy hehe. Mam nadzieję, że podliczenie moich grzeszków nastąpi dopiero w piekle.

Dlaczego w piekle?

Bo w piekle będą wszyscy moi znajomi. A gdybym przypadkiem poszedł do nieba, to bym tam nie znał nikogo ;-)
Kategoria szosa


  • DST 66.97km
  • Czas 02:35
  • VAVG 25.92km/h
  • VMAX 44.00km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

LOST!!!

Wtorek, 26 maja 2015 · dodano: 26.05.2015 | Komentarze 5

Wyruszałem dzisiaj pojeździć bez konkretnie sprecyzowanego kierunku, jednak przedzierając się przez kilometrowy korek, szybko skrystalizował mi się plan. Z mocnym postanowieniem ruszyłem do Rogalina, ale inną okrężną drogą jeszcze przeze mnie nietestowaną.

Postanowiłem przejechać się ścieżką rowerową na Hlonda, która była podobno ostatnio wyremontowana no i faktycznie pierwszy odcinek co prawda pozostał taki jaki był, ale druga część okazała się tak gładka, że nawet muchy ze wszystkimi innymi owadami nie zdołały znaleźć na niej przyczepności, aby zahamować i leciały dalej niesione wiatrem. Gładź tego DDRa powala.
Na Śródce tylko geniusz mojego sokolego oka uchronił mnie przed mandatem, gdyż chcąc w pośpiechu przemknąć na czerwonym świetle po przejściu ostatniej chwili zauważyłem dwójkę prężących się młodych policjantów. W ten oto sposób zostałem zmuszony do zejścia z roweru i odczekania aż zapali się zielone światło. Ale zaoszczędziłem trochę kasy.
Na dalszy etap mojej podróży za przejazd kolejowy na Starołęce opuszczam kurtynę milczenia ze względu na masakryczny ruch samochodowy. Potem już było lepiej, skierowałem się na Głuszynę, a następnie do Kamionek gdzie widziałem drogowskaz na Rogalin. Drogowskaz owszem był z tym małym drobiazgiem, że skończył się asfalt. Napotkany młodzieniec poinformował mnie, że dalej już niestety asfaltu nie będzie zatem skoro wybrałem się bez mapy musiało się coś takiego wydarzyć. Skierowałem się w ciemno na Borówiec, a następnie do Gądek, Robakowa i znalazłem się w miejscowości Dachowa, czyli w czarnej dupie. Przypadkowo napotkana osoba stwierdziła stanowczo, że tamtędy nie dojadę do Poznania.

A więc zawróciłem z powrotem przez Robakowo do Gądek, odnalazłem drogowskaz na Jaryszki, który mi coś mówił i cały czas z silnym wiatrem wiejącym prosto w twarz szukałem drogi powrotnej do domu. Po pokonaniu kolejnego wiaduktu nad S11 starszy człowiek wykierował mnie na ulice Ostrowską. W trakcie krótkiej rozmowy z nim dowiedziałem się jak to w dupę przebudowali ulice i jak ciężko się jedzie na Spławie. Widząc, że znalazł wiernego słuchacza, a ja nie chcąc tracić godziny na pogaduchy, szybko się pożegnałem, odnalazłem ulicę Otrowską i po raz pierwszy dzisiaj chyba wiedziałem gdzie jestem. Dojechałem do Szczepankowa gdzie na tamtejszym wiadukcie skończyła mi się droga rowerowa w sposób nagły i nieoczekiwany. W tym momencie miałem już serdecznie dosyć błądzenia i pojechałem centralnie ulicą Katowicką do samego ronda.

Na ostatnim odcinku przed domem doszedłem rowerzystę na ostrym kole i do samych Koziegłów dojechaliśmy razem gawędząc sobie o rowerowych historiach. Szczerze mówiąc, przez to całe błądzenie dzisiaj nie pojeździłem sobie, nie czułem żadnego zmęczenia i jestem mało usatysfakcjonowany.


I jak Panie Policjancie wyprzedzić przepisowo intruza na ścieżce rowerowej?



Koniec świata dla szosówki.



I co dalej drodzy drogowcy?

Kategoria szosa


  • DST 85.98km
  • Czas 02:51
  • VAVG 30.17km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Prawie jak Inspektor Gadżet

Piątek, 22 maja 2015 · dodano: 23.05.2015 | Komentarze 11

Maj nadal nas rozpieszcza. Nas czyli rowerzystów, bo rolnik jak to rolnik, zawsze będzie miał jakieś „ale”, nawet jak będzie idealnie. Dzisiaj czułem się troszkę winny wczorajszej zaniedbanej jazdy, ale musiałem mieć jakiś poranek dla siebie i dla lenia. Inna sprawa, że zapowiadali opady i nie nastawiałem budzika. Co się poleniłem to moje, a dodatkowo umocowałem w końcu porządnie czujnik licznika.

Dzisiaj w ramach pokuty za wczoraj postanowiłem zrobić ciut więcej niż zazwyczaj i po raz pierwszy w sezonie odwiedzić Kaźmierz. Wiaterek którego w zasadzie nie było za bardzo widać, troszkę mi nawet przeszkadzał jadąc w pierwszą stronę. Przez miasto przejechałem, bo musiałem i nie ma co na ten temat się co rozpisywać. Od Golęcina w końcu równiutkie kręcenie ale żeby nie było za przyjemnie to na Psarskim odstałem na przejeździe ponad 10 minut, tylko po to aby zobaczyć jak w końcu przetacza się wóz techniczny PKP. Noga dopiero mi się rozkręciła po 25km. Oj długo to dzisiaj trwało. Z Mrowina skierowałem się do Kaźmierza, gdzie od miejscowości Góra jest ładny asfalt. Jak już wspomniałem, był to mój pierwszy wypad w tym sezonie na te tereny, ale to jeszcze nie powód aby robić z tego wydarzenie na FB, którego nawet nie posiadam ;-). Zakręciłem przed ryneczkiem i bez ociągania ruszyłem w drogę powrotną. W drodze powrotnej przypomniał sobie w końcu wiatr, że należy czasami rowerzyście pomóc. Za długo nie pomagał, ale jednak chwała mu za te drobne chwile radości. Przed Strzeszynem wyprzedził mnie szosowiec którego w zeszłym tygodniu dla odmiany ja goniłem. Pogadaliśmy jadąc wspólnie do początku ul. Słowiańskiej, a dalszy jej etap pokonałem samotnie stając na każdych czerwonych światłach. Oj pomyśleli drogowcy aby kierowcy się nie rozpędzili zbytnio na tym cudzie inżynierii drogowej. Ulicę tą wymazałem z mojej pamięci gumką do mazania jako zdatnej do poruszania się rowerem. Chyba, że będę chciał kiedyś zabić dużo czasu to wówczas może jeszcze sobie nią pojadę. Ostatnie kilometry jakoś przeleciały i znalazłem się u kresu dzisiejszej rundki.

Dzisiejszy wyjazd był poniekąd rundką testową. Testowane były moje nowe bidony po które znalazłem nareszcie czas aby pojechać i kupić. Jak wypadł test?

- nie ciekły, a to miło ;-)
- cieszyły oko jak cholera
- było widać ile jeszcze picia jeszcze zostało (jak do tej pory mogłem żyć i jeździć bez tej informacji hehe?)
- komponowały się doskonale kolorystycznie z rowerem
- czy są mi koniecznie potrzebne do szczęścia? – niekoniecznie, stare dawały radę
- czy jestem gadżeciarzem? – OCZYWIŚĆIE ;-)

Tomasz jednak to padła bateria w kompie ;-), chociaż nie wiem skąd ten uśmieszek.






Aby dopełnić szpanu nalałem na debiutancką jazdy z nowymi bidonami niebieskie iso. W smaku totalny syf   :(

Kategoria szosa


  • DST 64.49km
  • Czas 02:17
  • VAVG 28.24km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Przedstawiciel handlowy. Homo sapiens czy homo upierdliwus?

Środa, 20 maja 2015 · dodano: 20.05.2015 | Komentarze 7

Wszystkie pogodynki z całego świata obwieszczały, że będzie dzisiaj padać od samego rana w Poznaniu i okolicach. Z tego powodu nie nastawiałem budzika sądząc, że będę miał cały poranek dla siebie w domowych pieleszach. Rano budzik okazał się jednak zbyteczny, bo sam z siebie się obudziłem, a dodatkowo stwierdziłem brak jakichkolwiek opadów na dworze. Miłe zaskoczenie od rana i jakże niespodziewane. Nie było nad czym deliberować tylko zbierać się na rowerową rundkę.

Na dzień dobry wpakowałem się w kilometrowy korek przed przejazdem kolejowym, a co gorsza, zaczęły jechać auta z przeciwka więc tempem procesu sądowego o spadek po przodkach poruszałem się wraz ze wszystkimi. Naprawdę z ulgą dotarłem do ścieżki rowerowej, bo przynajmniej zacząłem się poruszać do przodu. Po przejeździe rogatek Poznania uświadomiłem sobie brak jakichkolwiek podmuchów wiatru. Dziwne to uczucie, jakże niespotykane i jak bardzo pożądanie. Planowo dojechałem do Rokietnicy ale skoro aż tak dobrze się jechało to skoczyłem kawałek dalej. A skoro po tym kawałku dalej mi się dobrze kręciło to postanowiłem zrobić z dzisiejszej jazdy pętlę, zamiast zwyczajowej krechy TAM I NAZAD. Przez Napachanie, Chyby pojechałem w stronę Przeźmierowa i skoro już dawno nie było żadnej scysji z kierowcą auta to wiadomym było, że lada dzień coś musi się zdarzyć. No i się zdarzyło. Na którymś odcinku Chyb roztrąbiło się za mną białe „coś” przedstawiciela handlowego. Trąbił tak zawzięcie, że aż chciało mi się zatrzymać, jemu też się chciało i grzecznie pytam jegomościa o co mu chodzi?

przedstawiciel handlowy – tu z boku jest przecież ścieżka rowerowa

ja – to proszę mi wypisać mandat

ph – to właśnie dla takich jak Ty ją zbudowano, nie masz prawa jechać ulicą

ja – a tu jest teren zabudowany

W tym momencie zapadła krotka chwila ciszy, widać , że ph głęboko myśli i analizuje gdzie popełnił być może błąd i…

ph – …no i co z tego?

ja – na terenie zabudowanym jest zakaz używania sygnałów dźwiękowych. Łamiesz tak samo przepis ruchu drogowego jak ja, więc co się burzysz?


Szczena mu opadła na moją bezczelność i jeszcze coś się sadził, gdy z tyłu nadjechało kolejne auto i zaczęło na niego trąbić bo zablokował cały pas jezdni. Pojechał sobie mimo, że prosiłem aby wysiadł i mi to wszystko dokładnie wytłumaczył. Nie łudzę się nadzieją, że mi przyśle kartkę z życzeniami na święta hehe.

Z Przeźmierowa wtoczyłem się na ul. Bukowską (zaczęło lekko kropić), przedarłem się przez miasto zahaczając o Park Sołacki i na ostatnich pięciu kilometrach zaczęło już mocno popadywać. Nie na tyle abym zmókł dokumentnie ale na tyle, że zdołało mi pochlapać rower. Ech, zabrakło piętnastu minut abym suchą oponą zakończył dzisiejszy wypad mimo niekorzystnych zapowiedzi pogodynek. Jednak prawdę mówiły prognozy, tylko zrobił im się uślizg czasowy dzięki któremu mogłem dzisiaj pojeździć. W ten magiczny sposób dodałem kolejne 64km na rowerowym liczniku ;-)
Kategoria szosa


  • DST 201.07km
  • Czas 06:56
  • VAVG 29.00km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Z siatką na motyle łowić nowe gminy ;-)

Poniedziałek, 18 maja 2015 · dodano: 19.05.2015 | Komentarze 5

Jeszcze poprzedniego dnia nie byłem pewien czy aby na pewno chcę zrobić 200 km. Chodziło mi po głowie, aby oddać się totalnemu lenistwu w wolny dzień. Pewien może i nie byłem, ale na trasę spojrzałem w atlasie więcej niż jeden raz, opracowałem drogę i wynotowałem miejscowości przez które powinienem przejechać. Zarządziłem aby rano mnie obudzić, co niestety nastąpiło. Zwyczajnie rozpocząłem dzień od kawy i kontynuowałem myśli z dnia poprzedniego: jechać czy nie jechać?

JECHAĆ!!! Pogoda za oknem bajeczna, wiatr do przyjęcia. Nic już w tym momencie nie mogło mnie powstrzymać. Ugotowałem wiaderko makaronu, zjadłem, wyszykowałem wszystko co potrzebne do drogi i pozostał mi tylko dylemat jak się ubrać. Na krótko czy na długo? Aby nie zanudzać napiszę, że wybrałem opcję na długo. Gdy już byłem wyszykowany zaczęło mi być gorąco i nastąpiło zwątpienie czy aby nie popełniłem błędu z doborem odzieży? Jednak ruszyłem.

Po kilkuset metrach już wiedziałem, że z ubiorem trafiłem w dziesiątkę. Tak sobie jechałem te pierwsze metry i tak sobie myślałem o sobie jaki to jestem zapobiegawczy, przewidujący (ubiór), doskonale zorganizowany, normalnie wychodziło nie inaczej, tylko że ze mnie jest istna „Krynica mądrości” ;-). I dalej jeszcze sobie dumam jak to o niczym nie zapomniał...? KURWA nie zabrałem z domu zapasowej dętki i łatek w razie czego. Musiało coś pójść nie tak. Szybki powrót do domu, zabrałem co zapomniałem i ponownie ruszyłem, tym razem już nie śpiewając peanów na swój temat hehe.

Pierwszy odcinek do Mrowina znam tak dobrze, że w zasadzie nie muszę patrzeć na drogę, bo rower sam mnie wiezie, tak często tamtędy jeżdżę. Momentami musiałem się hamować do spokojniejszej jazdy, bo troszkę dłuższy dystans miałem do zrobienia. Podjazdy brałem na totalnym luzie aby siły oszczędzać. Wiem, wiem dla wielu moja odległość do pokonania to dopiero rozgrzewka, jednak dla mnie to już dużo. Tak więc wyzbyłem się wszelakich napięć na średnią (tych przedmiesiączkowych również) i luźną nogą kręciłem w jednostajnym tempie. W Mrowinie wykonałem skręt w prawo i nadal mając przeciwny wiatr skierowałem się do Szamotuł. Tam zapytałem o drogę na Sieraków, bo na drogowskazach nic nie było. Wykierowałem się dzięki podpowiedziom tubylców (szczegół, że po bruku, który wytrząsał mi plomby z zębów) i wyjechałem z Szamotuł. W ten sposób znalazłem się po raz pierwszy rowerem na tych asfaltach, a dużą radochę sprawia mi jazda drogą nieznaną. Jeszcze dwukrotnie musiałem pytać o drogę zanim pojawiły się oznaczenia na Sieraków. Około osiemdziesiątego kilometra stanąłem przy nad wyraz dobrze zaopatrzonym sklepiku wiejskim w Kłodzisku. Niestety popełniłem w nim błąd przepuszczając przed siebie w kolejce miejscową kobiecinę. Ta jak zaczęła wybierać i wydziwiać to mi się zagotowało w czajniku. A ta cytryna ma cieńszą skórkę to pani mi ją poda, a tamten chlebek to z jakiej mąki, a z jakiej piekarni? A to nie, to ja razowca wezmę. Trzy banany jeszcze. Nie te, tamte bardziej skapciałe pani poda i cukierków jeszcze garstkę, tych co moje dzieciaki lubią i….. tak jeszcze 10 minut. Szukałem noża aby poprzez mord skrócić nasze wspólne męczarnie, ale w zasięgu ręki były tylko patyczki do lodów i słomki. Wytrzymałem to jednak, ale moja psychika po tym przeżyciu już nigdy nie będzie taka jak przedtem. Gdy przyszła moja kolej kupiłem wodę, pączka z bitą śmietaną, wywaliłem za to wszystko 2,55 zł i mogłem się oddać krótkiej przerwie.

Po kilku kilometrach dalszej jazdy objawił mi się Sieraków i w dodatku od nieznanej mi dotąd strony. Dotychczas (za młodych lat) docierałem tylko do jakiegoś ośrodka i potem… potem już niewiele zazwyczaj pamiętałem ;-). A tu normalnie miasteczko pełnym ryjem. Na wyjeździe objawiła mi się ścieżka rowerowa z kostki, którą pojechałem dla świętego spokoju i tu muszę dodać, że tak równo położonej nawierzchni już dawno nie doświadczyłem. I to z jakiego budulca? Było prościutko. Można? Można. Przyjemnym asfaltem, gdy ścieżka się skończyła ruszyłem do Kwilcza w którym skręciłem w lewo na Pniewy. Od tego momentu wiatr był już moim kumplem. Troszeczkę się obawiałem tej głównej drogi, bo osobiście wolę się przedzierać przez zadupia, ale nie było tak źle. Dojechałem do Pniew, minąłem je i cały czas pomykałem DW która miała na tyle szerokie pobocze, że stres związany z autami był na poziomie akceptowalnym. W Bugaju zrobiłem drugą przerwę, uzupełniłem płyny, podjadłem i podjąłem dalszą walkę z kilometrami.

W końcu dotarłem do Poznania. Z mozołem przedarłem się przez calutkie miasto ze świadomością, że jeśli teraz prosto pojadę do domu to zabraknie mi do zaplanowanych 200km około 23km. więc zacząłem jazdę w stronę Murowanej Gośliny, ale po chwili wpadł mi w oko drogowskaz Dziewicza Góra 3. Wiele się nie namyślając (a było trzeba jednak pomyśleć) obrałem ten kierunek. Zacząłem się wspinać i tak się wspinając zachciało mi się wafelka którego jeszcze miałem ze sobą. Elegancko go odpakowałem, zajadałem ze smakiem, a tu coraz bardziej stromo zaczęło mi się robić. Gęba zapchana, ja dyszałem, nogi powoli nie chciały ciągnąć i w dodatku po trzech kilometrach okazało się, że dalej nie ma asfaltu. Job twoju mać. Z powrotem na dół i ponownie kierunek Murowana. W Bolechowie z moich obliczeń wyszło, że zawracając będzie dystansu idealnie. Więc zawróciłem i bez zbędnych ceregieli równą jazdą dotarłem pod dom mając w zapasie zrobiony jeden kilometr.

Całkowity dystans wycieczki wyszedł 201,07 km z czasem 6:56 h. jednocześnie stając się pierwszą dwusetką zrobioną samotnie. Nie wyjechałem się do zera i gdyby była potrzeba mogłem kręcić dalej. W czasie tej jazdy udało mi się zaliczyć 5 kolejnych gmin do kolekcji powiększając mój skromny dorobek w tym temacie do 84.

Acha. Najgorsze w tym wszystkim, że poprzez tą wycieczkę muszę teraz stworzyć nową kategorię. Roboty przez to po same pachy, normalnie nie wiadomo w co pierwsze ręce włożyć hehe.


http://app.endomondo.com/workouts/524988240/5167642


             Ta sytuacja o mało co mnie nie zwaliła z roweru. W wolnym tłumaczeniu to by znaczyło PIESI WON



                                                  Ruiny czegoś co kiedyś mogło być fajne ( Kwilcz )





Kategoria 200 z plusem, szosa


  • DST 64.83km
  • Czas 02:10
  • VAVG 29.92km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Gadka z nieznajomym i gadka ze znajomym

Piątek, 15 maja 2015 · dodano: 15.05.2015 | Komentarze 4

Passa innego kierunku treningu niż zazwyczaj trwa! Nie wiem skąd mi się wzięło na taką różnorodność.

Krótko przed południem wyruszyłem na podbój dystansu. Nawet mi się przedtem chciało przetrzeć rower z kurzu jaki się na nim nazbierał tak, że błyszczał prawie jak nówka. Pierwsze kroki, a w zasadzie majtnięcia pedałami skierowałem na Karolin i tu zastała mnie mała niespodzianka. Szlabany zamknięte (w sumie norma), ale jeden spoczywał opuszczony na tyle beczkowozu który stał częściowo na torach. Po prostu gamoniowi się spieszyło, nie chciał czekać, zblokowało go na przejeździe, a szlaban opuścił się automatycznie. Szynobus musiał przez to stanąć i poczekać, aż kierowca „roztropny inaczej” jakoś sobie z tym poradzi. Dalej pojechałem w kierunku Mrowina cały czas mając wiatr czołowy i to wcale nie najsłabszy. Na dwudziestym kilometrze znowu trafiłem na zamknięty przejazd, a na dokładkę za mną stał radiowóz i mnie stresował. Gdy ruszyliśmy nadal mozolnie walczyłem z wiatrem który za nic nie chciał się poddać. W Kiekrzu wahadło w którym światło chyba zacięło się na stałe i świeci się wiecznie czerwone. Nie dane mi na inne trafić, a bywam tam często. W Mrowinie skręciłem w lewo i po chwili zobaczyłem przed sobą szosowca. Spiąłem poślady i zipiąc zacząłem się do niego zbliżać. Lekko nie było, bo był dosyć daleko i się nie obijał w swojej jeździe, a dodatkowo na tym odcinku wiatr wyjątkowo nam sprzyjał obojgu. Dodam, że aby się z nim zrównać, czwórka z przodu na liczniku nie schodziła ani na chwilę. W końcu go dopadłem, przywitałem się, pogadaliśmy i po kilku kilometrach skręcił w swoją stronę.

Od tego momentu moim celem było odwiedzenie kumpla w warsztacie. Cel w cumie jak to cel, ale zawsze to jakieś dodatkowe kilometry do codziennej jazdy dorzucone. I tak przetoczyłem się przez Chyby, Baranowo, Przeźmierowo, wjechałem na Bukowską i po chwili już gadałem z kumplem o starych Polakach. Nic do picia nie dał ;-) więc po chwili ruszyłem dalej. Wzdłuż Bukowskiej jest taka sobie ścieżka rowerowa, ale zapewniam wszystkich, że dwupasmówka jest znacznie prostsza, szybsza i wygodniejsza hehe. Od al. Polskiej czekało mnie już tylko i AŻ 15km przedzierania się przez miasto. Brrrr, aż do teraz mnie otrząsa jak sobie o tym pomyślę.

Dotarłem w końcu do domu zadowolony, ale żeby nie było zbyt słodko, przypomniałem sobie, że jeszcze czeka mnie dzisiaj praca. To diabelskie słowo działa na mnie niczym kubeł błota wylany na wystrojoną pannę idącą na wiejską potańcówkę (a może na miejską?). Diabelski wynalazek cywilizacji. Ludzie pierwotni pod wieloma względami mieli lepiej. Ale nie mieli rowerów hehe.
Kategoria szosa


  • DST 63.97km
  • Czas 02:11
  • VAVG 29.30km/h
  • VMAX 55.09km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Mój Stalingrad z wiatrem

Czwartek, 14 maja 2015 · dodano: 14.05.2015 | Komentarze 5

Dzisiaj wypadło na kierunek Wągrowiec. Dlaczego? Pojęcia nie mam. Prawdopodobnie chciało mi się nadal odmiany od stałej trasy. Wyruszyłem po 9.00 i po pierwszym kilometrze już wiedziałem, że ubierając się „na krótko” popełniłem błąd. Zdecydowanie było za chłodno na taki pokaz mody i gołej skóry, ale skoro już tak wyruszyłem, to tak też postanowiłem wrócić, bo cofać do domu mi się nie chciało. Gdy tylko wyjechałem z osiedla i skierowałem się na zaplanowany kierunek, wiatr pokazał mi, że jak chce, to potrafi być przyjacielem szosowca, ale również jak chce to potrafi być jego wrogiem. W czasie pierwszej połowy dystansu miałem wrażenie, że wspomnianemu wiatrowi wymordowałem kiedyś całą rodzinę do pięciu pokoleń wstecz i dzisiejsze czołowe powiewy to właśnie zemsta za to moje niegodziwe zachowanie. Powrotna droga nie była dużo lepsza. Zrobił sobie na mnie swój mały prywatny Stalingrad. Nic nie szło ujechać. O ile do końca Czerwonaka byłem jeszcze troszeczkę zasłonięty domami i drzewami, tak później miałem wrażenie, że przepycham się z niewidzialną ścianą. Tradycyjnie do Murowanej Gośliny kierowców jakby diabeł opętał. Co jeden powinien mieć licencję kierowcy rajdowego w takim stylu pokonywali drogę, ale znalazł się też jeden rodzynek jadący z przeciwka który mi pokiwał i klaksonem pozdrowił. Znowu miły akcent. Za Murowaną postanowiłem „przebadać” boczną odnogę drogi wiodącą na Trojanowo, czy aby nie odkryję nowego szlaku. Niestety była tam kiepska nawierzchnia i w dodatki po kilkuset metrach skończyła się droga na jakimś gospodarstwie. Ewakuowałem się czym prędzej nie chcąc pozostać posądzonym o chęć kradzieży tuczników z chlewu. Nie żeby mi takie myśli nie chodziły po głowie, bo wieprzowinkę darzę dużą dozą sympatii, ale w koszulce rowerowej są na to zdecydowanie zbyt małe kieszonki. Wycofując się za z góry upatrzoną pozycję starałem się nie zauważać mijających mnie lotem koszącym wideł i szpadla ;-). Wróciłem na główną drogę i kawałek dalej znowu zaryzykowałem i odbiłem na Rogoźno. To był strzał w dziesiątkę. Ruch minimalny, równiutki asfalt, wszędzie spokój, cisza. Sielanka. Mimo, że nadal miałem pod wiatr. Dojechałem do Długiej Gośliny gdzie stoi ładny drewniany kościół, a obok niego Aquanet. Dziwnie to się jakoś komponowało.  Po iluś tam kilometrach zbliżyłem się do momentu w którym już powinienem zawrócić aby zdążyć się wyszykować przed pracą, jednak kusiło aby dojechać do Rogoźna, które było oddalone o nieznaną mi liczbę kilometrów. Jak na zawołanie zobaczyłem i dogoniłem starszą panią jadącą na rowerze. Zapytałem o dzielącą mnie odległość od tej miejscowości i otrzymałem odpowiedź, że jeszcze około 7km. Niestety mój czas nie był dzisiaj z gumy i musiałem odpuścić ten jak na dzień dzisiejszy zbyt odległy cel. Podziękowałem pani, zawróciłem i doznałem rozkoszy wiatru w plecy. Niestety krótkotrwała to była frajda, bo po dojechaniu do drogi wiodącej na Poznań, znowu miałem wiatr mało sprzyjający. W obie strony wiało w mordę!!!

Dziwne?

Dziwne to by dopiero było, jak w obie strony by wiało w plecy. Co do wiatru już naprawdę niewiele jest mnie w stanie zadziwić. I w drodze powrotnej również miałem walkę o każdy centymetr asfaltu czyli nadal mój Stalingrad trwał. Jak każdy z bajek wie, że ci dobrzy zawsze wygrywają, tak i mi się udało dzisiaj pokonać wiatr i wygrać. Dotarłem na osiedle wychłostany podmuchami wiatru, wybatożony smagnięciami wichru i zlinczowany dzisiejszymi zawirowaniami powietrza. Starczyło jeszcze sił na zakup śniadania i wpadłem do domu w którym nic mi nie świszczało w uszach i nie szarpało ubrania. Nastała błoga cisza.

Dzisiejsza jazda to był dobry trening silnej woli aby się nie poddać i wyrobić zaplanowane kilometry. Wszystkim tym których dzisiaj nie zdmuchnęło z siodełka szczerze gratuluję. Sobie też ;-).

                                                                               Coś dla ducha.......



                                                                                             .....i coś dla ciała ;-)



                                                                                             oraz bociek na łowach

Kategoria szosa