Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Follow me on Strava

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lipciu71.bikestats.pl
  • DST 100.23km
  • Teren 5.00km
  • Czas 03:42
  • VAVG 27.09km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

ŚCIĄGNIĘTY Z TRASY!!! przez wóz techniczny :-(

Wtorek, 7 kwietnia 2015 · dodano: 07.04.2015 | Komentarze 24

Długo dzisiaj dumałem gdzie by sobie pojechać, korzystając z dnia wolnego po świętach. Rozłożyłem na stole wszystkie mapy jakie miałem, również te których nie miałem ;-) oraz wyjąłem z bieliźniarki globus Wielkopolski. Po konsultacji z dowództwem NATO postanowiłem udać się do Gniezna i potem powrót inną drogą.

                                                                            Część pierwsza: miodzio lodzio

Na pierwszy ogień poszedł odcinek do Pobiedzisk. Tak, dokładnie ten sam odcinek, co do którego się zarzekałem, że już nigdy tamtędy nie pojadę ze względu na fatalną jakość nawierzchni. Nie wiem co sobie myślałem? Że może go wyremontowali lub co bardziej prawdopodobne, że zrobili tunel po spodem dla szosowców? Niestety żadna z tych rzeczy nie zaistniała i naprawdę to był ostatni raz kiedy tą drogą jechałem szosówką nie będąc naprawdę do tego zmuszony. Słowo „drogą” zostało użyte mocno na wyrost w odniesieniu do nawierzchni, która wygląda jak twarz nastolatka po ospie, w dodatku zbombardowana po nalocie dywanowym pryszczami atomowymi.

W końcu mijając Stęszewko dobrnąłem do płaskiego asfaltu i przyjemnie się kręciło aż do Pobiedzisk. Od Pobiedzisk jechało się jeszcze lepiej, bo wiało mi centralnie w plecy. Niestety mając już lekkie doświadczenie rowerowe wiedziałem, że powrót może być mało przyjemny. Póki co delektowałem się prędkością przelotową cały czas w granicach 40km/h. Kolejne miejscowości mijałem z podobnym uczuciem jakie ma pasażer Pendolino.


                                          Na takiej drodze rowerem miałem prawo czuć się nieswojo hehe




                                     Katedra w Gnieźnie - dałbym głowę, że w zeszłym roku tego jeszcze nie było ;-)

W takich okolicznościach wpadłem do Gniezna i ledwie dałem radę wyhamować przed katedrą - aby strzelić fotkę. W zasadzie tym samym odhaczyłem moją obecność w byłej stolicy naszego kraju i zawróciłem rozpoczynając drogę powrotną. Pierwszy odcinek do skrętu na Kiszkowo pokonałem z jeszcze buzującą adrenaliną po szybkich pierwszych 50 km. Do tego miejsca było super cacy. Niestety dalsza droga…

                                                                         Część druga: walka o każdy metr drogi

…okazała się walką z naprawdę mocno wiejącym wiatrem.

Skręciłem na Kiszkowo. Droga nawet wystarczająco gładka. Niestety musiałem zrobić chwilkę przerwy i rozmasować (niestety sam hehe) ścierpnięte stopy - przez zbyt mocno zapięte buty. Po chwili ruszyłem, ale zrobiłem kolejny postój na princeskę orzechową z wiejskiego sklepiku. Zjadłem, ruszyłem, wyjechałem na otwarte przestrzenie i dostałem takim wiatrem, że prawie zatrzymywało mnie momentami w miejscu. Ale co się dziwić, skoro nawet napotkany bocian siedział w swoim gnieździe zapięty w pasy bezpieczeństwa, aby go nie wywiało ;-).


                                                                                 Przypięty pasami jak nic

Kilometry mijały strasznie powoli. Gdzieś po drodze spotkałem przesympatycznego uśmiechniętego człowieka z dzbanem w ręku, jakby zapraszającego mnie do wypitki. Zasadniczo nie widziałem przeciwwskazań, jeśli chciałby mnie napoić dobrym piwem, bo zawsze po mnie mogła przyjechać M., ale jednak coś mi w nim nie do końca pasowało i kiedy zaszedłem go od tyłu, to zobaczyłem trzymaną przez niego siekierę. Oj nie, dziękuję, siekiera w moich plecach źle by mi się komponowała z moimi planami na przyszłość, więc grzecznie podziękowałem za zaproszenie i pojechałem dalej. Dalej było już tylko gorzej, bo wraz ze skręcającą drogą wiatr stawał się bardziej czołowy. Na tym etapie mój komputer pokładowy w głowie zaczął wydawać sygnały aby skrócić maksymalnie drogę, bo to żadna przyjemność tak walczyć z czołowym wiatrem.


                                                                                       Tak ładnie mnie zapraszał...



                                                                                    ...a za plecami siekiera. Za co?


Po dotarciu do Kiszkowa powziąłem dramatyczną decyzję, że jadę przez Dąbrówkę Kościelną, a to oznaczało ni mniej, ni więcej jak to, że kilka kilometrów będę musiał jechać lasem po drodze nieutwardzonej. Wjechałem do Dąbrówki, znalazłem sklepik, kupiłem Pepsi, Grześka i zrobiłem chwilę przerwy. Napój smakował mi jak rzadko. Nie ukrywam, że gdybym był na MTB to wybrałbym browarka, bo wówczas powrót miałbym tylko lasami. Niestety czekał mnie jeszcze kawał drogi szosą.

Z niechęcią podniosłem tyłek i ruszyłem dalej, aby po chwili gdy skończył się asfalt jechać drogą leśną, nawet nie tak tragiczną, ale za to osłoniętą częściowo od wiatru i krótszą. Kilka kilometrów w takich warunkach dosyć szybko minęło i znowu znalazłem się na równym asfalcie by po kilkunastu minutach znaleźć się w Murowanej Goślinie.

Znowu znalazłem się na otwartym terenie, wiało mocno z boku, ale wiedziałem, że jak zaraz skręcę w lewo na Poznań będę miał ten wiatr centralnie w czubek mojego nosa. Przejeżdżając koło stacji kolejki nawet mi przez myśl przeszło czy aby może nie wrócić tym transportem do domu? Szybko to sobie wybiłem z głowy, bo by było to troszkę obciachowe. Wyjeżdżając z Murowanej spiąłem poślady na ostatnie 15 km, minąłem Orlen, minąłem tablicę oznaczającą koniec tego miasta, przybrałem pozycję zaciętego szosowca gotowego na wszystko, naparłem na pedały i…

                                                                                Część trzecia: job twoju mać

BRZDĘK!!! Pękła szprycha w przednim kole, blokując je na amen, czyli zesrała się bieda i płacze. Normalnie mnie kurwa zamurowało, tym bardziej, że na liczniku miałem 99.67 km. Łapy mi opadły. Mój mózg natychmiast wykonał obliczenia i jako najbardziej wiarygodne podał dwa rozwiązania:

- zadzwonić do M. prosząc po raz milionowy w życiu o pomoc i ratunek,
- chwycić rower pod pachę i cofnąć się na stację, aby wrócić kolejką,



                                                                    I jak tu się nie wku... zdenerwować


Wykonałem połączenie dzięki uprzejmości sieci PLAY do M. i dostałem zapewnienie, że właśnie kończy pracę i chętnie po mnie przyjedzie. Uff, ta opcja zdecydowanie mi się bardziej podobała, hehe. Walnąłem się na trawie koło Orlenu, wystawiłem pysk do słońca, i korzystając z wolnej chwili zamówiłem nowe koło, bo tego badziewia, co Scott daje fabrycznie nie chcę już widzieć na oczy. Po 50 minutach mój wóz techniczny przyjechał. Zapakowałem rower do auta i po chwili byłem w domu.

Hola, hola powiedziałem sobie - 99.67 km to jednak nie setka, a oszustem nie jestem. Wyjąłem mojego MTB, walnąłem rundkę wokół bloku, dokręciłem brakujące metry i zadowolony z siebie poczłapałem pod prysznic z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Trzecia setka w sezonie stała się faktem. Co prawda jeszcze bardziej wycieniowana niż ta poprzednia, ale jednak jest.

LUDZIE!!! Jeśli kiedykolwiek kupicie rower Scott i będą w nim koła Alexrims, nieważne czy to będzie szosa, MTB czy inny wymieńcie je z miejsca na inne, a te wymienione sprzedajcie, bo to badziew straszny i tylko z nimi są problemy.

LUDZIE!!! Jeśli kiedykolwiek będzie ktoś wam chciał sprzedać koła Alexrims, to w żadnym wypadku ich nie kupujcie, bo to badziew straszny i tylko z nimi są problemy ;-)

Teraz czekam kiedy przyjdzie zamówione koło, a ze starego chyba sobie zrobię sito do cedzenia makaronu hehe.





Kategoria 100 i więcej, szosa


  • DST 100.43km
  • Czas 03:41
  • VAVG 27.27km/h
  • VMAX 61.20km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wycieczka - ucieczka przed święceniem jajek

Sobota, 4 kwietnia 2015 · dodano: 04.04.2015 | Komentarze 6

Plan był na dzisiaj wielki. Pojechać na Zgrupkę Luboń i zrobić niemęczącą setkę chowając się cwaniacko za plecami innych. Niestety cały misterny plan w piz…. nie wypalił.

A zaczęło się tak dobrze. Obudziłem się jeszcze przed czasem, dając sobie tym samym luksus niespiesznej kawy po śniadaniu. Za oknem co prawda szron na szybach, ale słońce tak świeciło, że aż chciało się je schrupać. Przeprosiłem zimową kurtkę i ruszyłem na miejsce spotkań kolarzy. Jadąc miałem wizję piekarni na Śródce i pysznego ciacha. Piekarnia działała, ale kolejka ludzi robiących zakupy powaliła mnie swoim ogromem i skutecznie zniechęciła. Zniesmaczony tym stanem rzeczy, ruszyłem pod Biedronkę na Starołęce, po chwili tam dojechałem i…?

NIKOGO!!! Po kiego wała tam jechałem? Czy wszyscy poszli ze święconką, czy rozjechali się do domów na święta? Nie znam odpowiedzi, ale gdybym wiedział, że tak będzie to obrałbym inny kierunek. Trudno, trzeba tańczyć jak kapela gra, więc ruszyłem w kierunku Mosiny z zamiarem dojechania do Manieczek. W Mosinie zmieniłem jednak zdanie i odbiłem na Stęszew, wybierając tym samym trasę, której jeszcze nigdy od tego miejsca nie pokonywałem rowerem. Niestety muszę przyznać, że dzisiaj to był jakiś przeklęty odcinek, bo nie dosyć, że wiało w ryja (tak wiało w sumie cały czas i dodam, iż chodziło o mojego ryja), to jeszcze tamten kierunek jest jakiś totalnie popieprzony z tymi wszystkimi wzniesieniami, podjazdami oraz kompletnym brakiem zjazdów i wypłaszczeń. Momentami miałem wrażenie, że uprawiam kolarstwo wysokogórskie i po przyjeździe (podjeździe?) do Stęszewa, będzie się rozpościerał pode mną widok jak ze szczytu Kanczendzongi.

Dojechałem do wspomnianej miejscowości i to co tam zastałem mogę dyplomatycznie określić jako WIELKIE GÓWNO!!! Przedzieranie się przez korki zakupowiczów i święcenników doprowadziło mnie do szału. Tak jak bym nie miał na co dzień dosyć korków u siebie. Zgroza. Przedarłem się przez ten ludzko - samochodowy mur z zasiekami, wyjechałem z miasta i tutaj wiadomości mi się skończyły. Pozostało mi dalej się poruszać na czuja, bo krajówką nie chciałem jechać.

Odbiłem w pierwszy możliwy zjazd czyli na Dębienko. Droga w pierwszej chwili była dobra, ale na krótko, bo zaraz zaczęły się łaty zamiast asfaltu, aby po chwili zmienić się w ubity żwir, który i tak zaraz się skończył i zaczął się …las!!! Jak to powiedział pewien reżyser do Adasia Miauczyńskiego: (Pazura w filmie Nic śmiesznego) PO CHUJ MI LAS???

I ja się pytam, na co mi las??? Zawróciłem. Znowu przedzierałem się przez te cholerne wertepy, aby w końcu dotrzeć do asfaltu i po długiej chwili do rozjazdu. W prawo, czy w lewo? W prawo, czy w lewo? Normalnie burza mózgów, a mapy nie budżet. Walnąłem się w lewo, droga totalnie do dupy, dziury, łatki, garby szczeliny. Ale jednak była to jakaś namiastka nawierzchni. Po chwili dojechałem do… Stęszewa grrrr. Znowu zawróciłem i dalej walę w ciemno w drugą stronę z uporem maniaka. I tak sobie jechaliśmy w trójkę: ja, mój rower i mój upór. Pod kolejne górki, pod wiatr i co najgorsze po strasznie gównianym asfalcie. Tak mnie wytrzęsło, że przez moment zacząłem się zastanawiać nad innymi opcjami drogi. Nawet stanąłem aby je rozważyć, rower też stanął zaciekawiony co wymyślę patrząc na mnie spod rogów, ale mój upór szarpnął nas do przodu nie dając czasu do namysłu.

W Trzcielinie nagle nastał asfalt. Tego dotychczasowego badziewia po którym jechałem nie byłem w stanie tak nazywać. Odcinek drogi Stęszew – Trzcielin wymazuję z mojej pamięci i nawet wydrapałem go nożyczkami również z Atlasu Wielkopolski, niestety również z kawałkiem blatu stołu. Przykryłem to szybko obrusem, a po świętach się powie, że to jak zwykle goście nie potrafili się zachować hehe.

Cały czas jadąc na czuja wiedziałem, że gdzieś w okolicy jest Palędzie, a w nim moja cioteczka, a u cioteczki bankowo jakiś placek na który zamierzałem się wprosić. Mając taką słodką wizję dojechałem do Fiałkowa i zrobiłem sobie fotkę przy Polonezie MO, którego ktoś niedawno fotografował, tylko nie mogę sobie przypomnieć kto.

Tomasz może mi podpowiesz w wolnej chwili gdybyś przypadkiem wiedział?

Kawałek dalej kupiłem wafelka w sklepie, a po chwili przemiły przechodzień poinformował mnie, zagadnięty przeze mnie, że jadąc w tę stronę, to o Palędziu mogę zapomnieć. Zagryzłem zęby, kupiłem drugiego wafelka i ze łzami w oczach starałem się zapomnieć o placku u cioci, bo cofać się nie zamierzałem. Po chwili dalszej jazdy dotarłem do drogi Poznań – Buk i nareszcie dostałem wiatr w plecy. Miło, że wiaterek sobie przypomniał o obowiązku pomagania rowerzystom. Tak miło się jechało, że dojechałem do Bułgarskiej z pominięciem jakichkolwiek ścieżek rowerowych, a dalej przez miasto już bez żadnych niespodzianek odtarłem do domu wykręcając dokładnie setkę. Niestety dzisiejsza setka jest z gatunku tych, co wyglądają jak wychudzona „Nasza Szkapa” po rocznej biegunce, czyli można o niej powiedzieć tylko tyle, że jest i nic poza tym. Nic na górkę, nic tłuszczyku, po prostu gołe 100.43 km.

                                                                                 Dwie godziny później.

Za oknem pada śnieg z gradem. Miło, że chociaż tego mi dzisiaj zaoszczędziło na trasie ;-). Alleluja. W końcu idą święta.

                                                                                 A dla wszystkich

Zdrowych, pogodnych Świąt Wielkanocnych,pełnych wiary, nadziei i miłości. Radosnego, wiosennego nastroju,serdecznych spotkań w gronie rodziny i wśród przyjaciół oraz wesołego Alleluja.


                                                        Nie wiem czy bym chciał mieć takiego asa w rękawie hehe



                                                                               Trzon grupy pościgowej ;-)




Kategoria 100 i więcej, szosa


  • DST 0.31km
  • Czas 00:02
  • VAVG 9.42km/h
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Nie dystans, ale jakość i cel się liczy ;-)

Piątek, 3 kwietnia 2015 · dodano: 03.04.2015 | Komentarze 9


No nie wytrzymałem. Czwartego dnia bez choćby namiastki roweru bym nie zdzierżył. Miałem 10 minut do zamknięcia sklepu i pragnienie. Oczywiście, że mogłem pójść pieszo, mogłem nawet się poczołgać do tego wodopoju i bym zdążył. Ale po co miało być prościej, skoro mogło być bardziej skomplikowanie. Wyciągnąłem rower i pomknąłem po browarki. Zakupiłem dwie sztuki i wróciłem co koń wyskoczy do domu. Zrobiłem w sumie 314 metrów. Nie moja wina, że sklep mam tak blisko.

Że niedaleko dzisiaj pojechałem?

Że średnia do kitu, bo sprzedawca się guzdrał z wydaniem reszty?

Że w dresie na MTB?

To wszystko się nie liczy, bo ważny jest zapał, hart ducha i nieugiętość w dążeniu do celu. Życzenia będę składał jutro, choćbym miał zrobić krótszy dystans niż dzisiaj ;-)







Kategoria MTB


  • DST 21.30km
  • Teren 20.00km
  • Czas 01:07
  • VAVG 19.07km/h
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Oślundrany błockiem po sam czubek kasku

Wtorek, 31 marca 2015 · dodano: 31.03.2015 | Komentarze 7

Kręciłem się w poniedziałek po chacie i nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Widok gnących się za oknem drzew niczym gimnastyczka na olimpiadzie, nie zachęcał do wyjścia z domu. Na forum rowerowym przeczytałem, że kilku śmiałków co dzisiaj wyjechali, wracali do domu ze stratami.

Jednemu wiatr skręcił ramę roweru w kokardkę, drugiemu wyrwało kierownicę i wracał bez steru do domu, a inny był zmuszony przejechać przez miasto na golasa, po tym jak wicher zerwał z niego całą odzież. A przytoczyłem tu tylko łagodniejsze przypadki. Dodatkowo deszcz obficie zawiewał, doprawiając momentami śniegiem wszystko do smaku.

Poddałem się i pojechałem autem do centrum pozałatwiać jakieś pierdołki niecierpiące zwłoki. Wracając zrobiłem zakupy, a jak zasiadłem na kanapie po powrocie, to wciągnąłem jakiś film który był głupszy niż dłuższy, mimo grającego w nim dobrego aktora.
W międzyczasie przyszła z pracy M. Gadka, kawusia, kanapeczka i oczywiście nabijanie się ze mnie, że taka pogoda i mnie uziemiło. Aż się we mnie zagotowało.

Mnie uziemiło??? NIEDOCZEKANIE!!! W skrytości skompletowałem ciuchy rowerowe drugiego gatunku, aby nie było szkoda jak polegną czasami w walce z błotem i zacząłem się ubierać. Monika na to wszystko zrobiła oczy wielkości koła młyńskiego i patrzała naprzemiennie: to na mnie, to na strugi deszczu za oknem. Ostatkiem desperacji zapytała:

- chyba nie mówisz poważnie? Nawet tego nie skomentowałem.

Jeszcze chwyciła się ostatniej deski ratunku i zapytała:

- ale co z kolacją? Ja na to, że jak wrócę to się zrobi, bo jeszcze głodny nie byłem hehe.


I tym sposobem wyparowałem z domu ku wołającej mnie Puszczy Zielonce. Na parterze spotkała mnie sąsiadka, popatrzała na mnie i stwierdziła, że idzie większa chmura i zaraz będzie bardziej lało. W odpowiedzi usłyszała, że to dobrze bo będzie więcej błota hehe.
Ruszyłem w lasy, deszcz zacinał, wiatr zawiewał, a moje ciuchy przemokły po około pięciu minutach. Zaplanowałem sobie 20km i w trakcie tego dystansu starałem się nie omijać żadnej kałuży, ani skupiska błota. Ciężkie warunki jazdy unaoczniły fakt powolnego konania niektórych podzespołów MTB.

Amortyzator który jeszcze jako tako pracuje jak jest sucho, w deszczu współpracy zasadniczo odmówił. Biegi przeskakiwały dowolnie w zależności od siły pedałowania, lewy but ciągle się wypinał, a biorąc pod uwagę, że bloki w butach były niedawno wymieniane, to oznacza, że pedały już też mają dosyć. Tylna opona bieżnik ma na wykończeniu i przyczepności w tym błocku większej nie zauważyłem.

Mimo fatalnej pogody sarny hasały w kilku miejscach, ciesząc moje zabłocone oczy. Mijani biegacze dziwnie na mnie spoglądali. Dość powiedzieć, że zaplanowany dystans zrobiłem w całości, a wracając w pierwszej kolejności zaliczyłem myjnię samochodową, aby spłukać rower z błota. Następnie zjawiłem się w domu, gdzie zostałem kategorycznie skierowany pod prysznic w całym opakowaniu, tak jak przyjechałem, aby zapobiec roznoszeniu błota po domu. W sumie dawno już tak nie brałem prysznica, a w kasku tym bardziej ;-)

Podsumowując. Wypad uznałem za udany i dający tyle radochy jak mało kiedy. Chwile spędzona nad doprowadzeniem siebie i rzeczy do stanu używalności zostały wliczone w koszty imprezy.

Politowanie w oczach M. bezcenne.

Ps. podobno leśniczy szuka tego co mu za dużo piachu z lasu wywiózł.


DZIEŃ KOLEJNY

Wstałem przed budzikiem, a to już było co najmniej dziwne. Nastawiony był tak, aby pokręcić trochę rowerem w razie sprzyjającej pogody. Niby nie padało, jednak nowo zainstalowana w telefonie pogodynka miała swoje zdanie na temat dzisiejszej aury. Zaufałem jej i zamiast roweru przebiegłem 10km co było dobrym posunięciem mając na uwadze to, że po piętnastu minutach szalała piękna wiosenna śnieżyca.

Wczoraj Ktoś zadał pytanie: Po co biegać? Odpowiedź zamieszczam poniżej ;-)



Biega sie po to aby móc zjeść takie mistrzowskie śniadanie, nie martwiąc się o kalorie ;-). A to nie była nawet połowa porcji hehe

Kategoria MTB


  • DST 29.00km
  • Czas 01:40
  • VAVG 17.40km/h
  • Sprzęt scott scale 80
  • Aktywność Jazda na rowerze

Najnudniejszy wpis od czasu ostatniego zlodowacenia na naszych terenach.

Sobota, 28 marca 2015 · dodano: 28.03.2015 | Komentarze 9

Niemoc i niechęć do wszystkiego mnie dzisiaj dopadła okrutna. Może to leń, może przesilenie wiosenne. Ale jeśli bym miał zrobić zakład o dolara, to wybrałbym, że jestem przepracowany. Na samą myśl o tych obowiązkach wstrząsają mną dreszcze. Dlatego, aby się ciut zrelaksować, wybrałem się z M. na bardzo, ale to bardo spokojną rundkę nad Rusałkę.
Trzeba przyznać, że przy takiej spokojnej jeździe bardzo łatwo o zaśnięcie na siodełku ;-). Po drodze zrobiłem kilka fotek lokalnych artystów i na więcej mi sił już nie wystarczyło.

Bardziej nudnego tekstu jaki dzisiaj spłodziłem, ludzkość nie poznała od czasu wprowadzenia glinianych tabliczek do powszechnego użytku w szkolnych jaskiniach z czego jestem i nie jestem dumny.

Oczywiście zaraz ktoś pomyśli, że mogłem nic nie pisać skoro mi się nie chciało.
Pewnie, że nie musiałem. Ale mogłem i to zrobiłem. Na złość Putinowi ;-)


                                        GDZIE TEN CHOLERNY WEEKEND MAJOWY????????????????????








Kategoria MTB


  • DST 73.40km
  • Czas 02:31
  • VAVG 29.17km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Poranne spalanie wieczornych grzanek

Środa, 25 marca 2015 · dodano: 25.03.2015 | Komentarze 15

Wczoraj czułem niedosyt kręcenia na rowerze i skoro udało mi się skończyć wcześniej pracę, a co za tym idzie wcześniej położyć spać, to uknułem plan zrobienia siedemdziesiątki w środę. Gdy M. usłyszała, że będę wstawał razem z nią, to aż się nastroszyła, że niby będę jej rano przeszkadzał w szykowaniu. Na tak postawioną sprawę zachowałem się iście po dżentelmeńsku, mianowicie przyjąłem pozę ptactwa wodnego, a dokładniej spłynęło to po mnie jak po kaczce hehe. Sport ważna rzecz i dyplomatycznie dodałem, że przecież nie robię tego tylko dla siebie, a pytanie:

Jak to nie robisz tego dla siebie? To w takim razie dla kogo?

- zbyłem milczeniem jak rasowy polityk ;-)

Rano jakoś bez ran ciętych i szarpanych, zgodnie się wyszykowaliśmy, każdy do swoich zajęć. Naturalnie zostałem uprzedzony o minutę wyjściem z domu i na mnie spoczął ciężki obowiązek przekluczenia drzwi. W zamian nie widzę powodu, abym sprzątał chatę aż do sylwestra hehe.

Jak ruszyłem spod domu, od razu sobie pozazdrościłem tego co mnie czekało, czyli jazdy w słoneczny, rześki poranek. Kierunek ustalony i od drugiego kilometra wpakowałem się w korek, który sprokurował zamknięty przejazd kolejowy, ale nim do niego dotarłem omijając samochody, został otwarty. CZARY!!! Przebrnąłem przez miasto, za Golęcinem tradycyjnie ruch samochodowy do przyjęcia, a na Psarskim zamknięty przejazd. Stanąłem przed szlabanem i natychmiast przejechał pociąg i zapory zostały otwarte. CUD!!! Stałą trasą dotarłem do Mrowina, ale dzisiejszy plan polegał na dojechaniu do miejscowości Góra, więc wbiłem się na drogę chyba czwartej kategorii pod względem nasilenia ruchu i prawie nie napotykając nikogo dojechałem do dzisiejszego celu. Tu wykonałem nawrót z gracją o której jeszcze długo będą się rozpisywać lokalne gazety i niestety już musiałem obrać kierunek powrotny. Na Psarskim ponownie na tym samym przejeździe w momencie zbliżania się do szlabanów, zapaliły się czerwone światła, coś tam pikało, ale udało mi się zdążyć przed zamknięciem przejazdu. CZARY, CUD I FART dzisiaj w tym temacie. Kolejne kilometry uciekały zdecydowanie zbyt szybko. W pobliżu domu, stojąc na przejściu dla pieszych i oczekując łaskawcy chcącego mnie przepuścić doczekałem się momentu, kiedy zatrzymało się auto prowadzone przez blondynkę i wyraźnym gestem pokazującą abym przechodził.

To już zakrawało na niemożliwe i musiało mieć w sobie jakieś ukryte drugie dno, wyjaśniające niebywałe zdarzenie. Wyjaśnienie przyszło błyskawicznie, a prostym wytłumaczeniem niemożliwego była… moja sąsiadka, która mnie poznała i okazała ludzki odruch sąsiadowi rowerzyście. Obcy biker mógłby nie mieć już tyle szczęścia hehe. Kończąc dzisiejszą rundkę oczyściłem sumienie z grzechu ciężkiego, jaki popełniłem jedząc wieczorem zapiekanki z chyba potrójnym serem na każdej.

Jeszcze tylko kupiłem bułki na śniadanie i czar pięknego poranka zaczął powoli się rozmywać, a zastępowała go szara codzienność. 



  
Kategoria szosa


  • DST 50.00km
  • Czas 01:43
  • VAVG 29.13km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

W poszukiwaniu gumki

Wtorek, 24 marca 2015 · dodano: 24.03.2015 | Komentarze 4

                                                                                          Rower krzepi,
                                                                                          rower chłodzi,
                                                                                          rower nigdy nie zaszkodzi.
                                                                                          A jak rower pracy szkodzi,
                                                                                          to rzuć pracę, o co chodzi?

Pogoda powala od samego rana i tylko żal dupę ściska, że trzeba iść do pracy. Wyszperałem z szafy zestaw wiosenno letni ze wskazaniem na wiosenny i bez zbędnych ceregieli ruszyłem w trasę. Sorry, jednak były ceregiele, bo pękła mi gumka recepturka koloru bladozielonego, którą był przymocowany do widelca czujnik licznika. Oryginalna gumka gdzieś mi się zapodziała i myślałem, że ta prowizorka będzie trzymać lata. Nie trzymała ;-) i na szybko przymocowałem czujnik taśmą izolacyjną – wytrzyma lata hehe.

Jak ruszyłem, to przez tą przepiękną pogodę, aż mi się nie chciało pedałować, tylko delektować pięknym porankiem. Na spokojnie kręciłem kilometr za kilometrem i tak dojechałem pod Kiekrz, gdzie po podjeździe pod górkę olśniło mnie, że mogę wpaść do warsztatu kumpla i wycyganić nieszczęsną gumkę, aby nie wyglądało to u mnie jak zawsze, czyli po partacku. Zmieniłem kierunek na Krzyżowniki, gdzie nie mogło być inaczej i przed światłami zajechał mi drogę jegomość dzierżący w zębach, mogące wystraszyć niejedną babinkę oraz każde dziecko w wieku przedszkolnym  - CYGARO!!! i stanął na czerwonym świetle dumny ze swego manewru. Przez uchylone okienko poinformowałem go, że jest na tyle durny aby zostać kierowcą BMW zamiast Hondy, którą się poruszał. Tak się zagotował, że aż wielki kawał popiołu zgrabnie wylądował mu na kolanach hehe. Warto, oj warto było hehe.

Przez Przeźmierowo dotarłem na Ławicę, gdzie ów warsztat się znajdował. Minus wpadnięcia tam był taki, że oczywiście na pierdołkach minęło mi ponad pół godziny, ale w zamian wyżebrałem brakujący gadżet i to w kolorze jebitnej czerwieni pasujący mi chyba tylko do butów lub do arbuza, jak kiedyś sobie kupię na trasie hehe. Czas zaczął naglić więc podziękowałem za serwis, pożegnałem się i ruszyłem w stronę śniadania czyli do domu. Karą za taki kierunek dzisiejszej jazdy było przedzieranie się przez calutkie miasto od rogatek do rogatek z całym pakietem krawężników, DDR-ów i staniem na światłach, ale w zamian dostałem naukę ruszania i hamowania. Na ulicy Chemicznej mój pokładowy komputer zwany mózgiem obliczył, że jeśli bezpośrednio pojadę do domu to zabraknie mi trzech kilometrów do dziennego minimum, więc zawróciłem na końcu ulicy, dojechałem do świateł i ponownie zawróciłem uzyskując tym samym brakujący dystans oraz zaliczenie treningu przez jednoosobowe jury w skład którego wchodziła moja osoba. Ostatnie 4km odbyły się bez przeszkód i po zakupieniu chlebka na śniadanie zameldowałem się po drzwiami domostwa.

Teraz już tylko pozostaje przepracować dzień i jutro znowu będzie można się rozkoszować rowerem.

Na mapie udało mi się dzisiaj wyjeździć łeb rekina. Przynajmniej tak ja to widzę.



Kategoria szosa


  • DST 58.40km
  • Czas 02:04
  • VAVG 28.26km/h
  • VMAX 61.00km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ciut po staremu, ciut po nowej trasie

Sobota, 21 marca 2015 · dodano: 21.03.2015 | Komentarze 5

Kolejny dzień pięknej pogody na kręcenie. Nie miałem się więc nad czym zastanawiać. Zszedłem na dół ze sprzętem, wyzerowałem licznik i zobaczyłem gościa rozpędzającego się na szosówce, którego kojarzyłem z okolicy. Zawołałem:


- gdzie robisz rundę? – zero odpowiedzi chyba nie słyszał


Zatem zagwizdałem jak mnie uczyli swego czasu na zimowisku i tym razem jegomość się zatrzymał i patrzy na mnie.

- gdzie robisz rundę? - zapytałem ponownie

- na Pobiedziska jadę – padła odpowiedź

Ja na to, że tam asfalt do dupy i proponuję jazdę do Mrowina. Padła zgoda, przedstawiliśmy się sobie i pomknęliśmy tłuc razem kilometry. Po drodze coś tam pogadaliśmy, w chwilę znaleźliśmy się koło Strzeszyna, a tu mój kompan mówi, że wyprzedziliśmy właśnie jego kumpla na MTB i poczekamy za nim. Kumpel dojechał i po chwili kręcenia w trójkę, okazało się iż jedzie on przez poligon w Biedrusku. Nastąpiła mała korekta trasy z mojej strony bardzo chętnie bo dawno tamtędy nie jechałem. Na poligonie mnóstwo rowerzystów każdej maści, brakowało tylko sprzętu z numerem taktycznym 102. Fajnie się tamtędy jechało, a po wyjeździe z tego rejonu kumpel kupla odbił na Koziegłowy, a my w dwójkę oskrzydlającym ruchem objechaliśmy Murowaną Goślinę i dalej już kierunek dom, bo czas zaczął lekko mnie naglić.

Tym samym zamykam rowerowy tydzień który był dla mnie bardzo obfity w przejechane kilometry. Udało mi się zrobić około 280km.

Zapowiada się syf pogoda, ciekawe na jak długo.




Kategoria szosa


  • DST 61.00km
  • Czas 02:06
  • VAVG 29.05km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zaćmienie umysłu czyli skleroza ma się dobrze

Piątek, 20 marca 2015 · dodano: 20.03.2015 | Komentarze 4

Dzisiaj piątek, a więc dzień w którym później rozpoczynam pracę. Niestety, żeby później ją również zakończyć aby nie było zbyt kolorowo. Z rana banalny standard, a po zakończonym śniadaniu oglądałem powtórkę jakiegoś meczu w siatkówkę, rozkoszując się jednocześnie przepiękną pogodą za oknem. Ale po chwili moją uwagę zwrócił fakt, że robiło się coraz ciemniej na dworze i na moje oko zapowiadało się na deszcz. Wykonałem telefon do M. w międzyczasie sprawdzając pogodę w komputerze. Pogodynka pokazywała zero opadów i mnóstwo słońca. Gdy M. odebrała połączenie i podzieliłem się z nią moimi obawami co do dzisiejszej jazdy, to zostałem wyśmiany i przypomniała mi o dzisiejszym zaćmieniu słońca. Pewnie i gdzieś o tym słyszałem, ale jak to ja, oczywiście zapomniałem o tym, przez co wszyscy u niej w pracy mieli ze mnie ubaw. Nie pierwszy i nie ostatni raz zresztą. Gdyby podali info o płatnym dniu wolnym oraz nieograniczonej możliwości konsumpcji w tym czasie piwa oaz specjałów z grilla na koszt jakiegoś sponsora to na pewno bym nie zapomniał ;-)

Zaćmienie przyszło, przeszło, a ja zebrałem się na rundkę rowerem. Zachciało mi się dzisiaj innego klimatu więc postanowiłem po raz pierwszy w tym sezonie pojechać na północ w stronę Wągrowca. Kierunek z mojego miejsca zamieszkania fajny, tylko niestety duży ruch aż do samej Murowanej Gośliny, dalej jakoś się wszystko uspokaja i jest komfortowo, a gładki asfalt wiele wynagradza. Oczywiście nie byłbym sobą gdybym źle nie wybrał kierunku względem wiatru, chociaż muszę przyznać, że z początku jechałem pod wiatr i to chyba właśnie mnie zmyliło. Potem licznik pokazywał mi ciut za duże prędkości, przy niedużym nakładzie sił własnych. Wtedy już wiedziałem, że powrót to będzie walka.

Pod Skokami pokazało mi przejechane 30 kilometrów , a więc nastąpił nawrót i.. spotkanie z czołowym wiatrem, którego się obawiałem. Niby słońce, niby pięknie, a taki gnój wiater w ryja potrafi zepsuć całą radość z jazdy. Pod lekkie wzniesienia potrafiło mnie skleić do 15km/h i wówczas miałem wrażenie, że stoję w miejscu. Gdy przez moment zasłaniały mnie drzewa lub wyprzedzający TIR, wówczas odczuwało się tą różnicę w jeździe. Za Murowaną wiatr nareszcie się ciut zmienił na moją korzyść i tak się dotoczyłem do domu, a po drodze znalazłem 80 groszy. Hehe fortuna to może nie była, ale ja podnoszę zawsze nawet jeden grosz z szacunku do pieniądza, aby mi ich nigdy nie zabrakło. Bo gdyby zabrakło to za co bym kupował gadżety do roweru? A nowe bidony stoją w sklepie i mnie już wołają na zakupy ;-)




Kategoria szosa


  • DST 62.20km
  • Czas 02:12
  • VAVG 28.27km/h
  • Temperatura 0.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Chwile rozkoszy za pojemnikiem na śmieci :-)

Czwartek, 19 marca 2015 · dodano: 19.03.2015 | Komentarze 4

Czy może być piękniejszy widok, niż dzisiejsze słońce za oknem?

Oczywiście że tak. Tym widokiem może być słońce za oknem w czasie urlopu ;-)

Niestety do urlopu jeszcze tak daleko, że nie mam tyle wyobraźni, aby ogarnąć ten ogrom czasu dzielący mnie od niego. Cieszę się jednak tym co mam, a tym czymś był dzisiaj idealny poranek na jazdę rowerem.


Przed wyjściem na spokojnie wchłonąłem małą kawkę, pół jogurtu z ryżem (to mój ostatni wynalazek) i bez zbędnych ceregieli zameldowałem się na parterze w gotowości bojowej. Rower już sam wiedział gdzie się ma skierować, więc ja skupiłem się tylko na napędzaniu naszej dwójki. Wszystko dzisiaj przebiegało w idealnym porządku, wręcz szablonowo, może tylko poza faktem napotkania przed Kiekrzem kontroli pomiaru prędkości przez przedstawicieli prawa i porządku, zawsze nieomylnych i chętnych do nakładania mandatów za cokolwiek. Moja prędkość nie kwalifikowała się do zasilenia budżetu państwa ;-). Po dojechaniu do Rokietnicy postanowiłem wydłużyć dystans o dwa rzuty beretem i w ten sposób znalazłem się w Mrowinie. Na półmetku tradycyjne dwa głębsze oddechy i ruszyłem w kierunku domu. Kilometr dalej dojechałem do traktora wiozącego wielki kontener na śmieci który mozolnie się czołgał z tym ładunkiem pod lekkie wzniesienie. Robił to zbyt mozolnie więc go wyprzedziłem, ale już na prostej traktorzyście załączyła się rywalizacja sportowa i wyszedł ponownie na prowadzenie. A nie była to jakaś tam popierdółka, tylko ciągnik z rodziny tych wypasionych, podobny do tego co komornik zapitolił biednemu rolnikowi, sprzedał i się biedaczysko z tego wszystkiego pochorował. W każdym razie siadłem mu na ogon i to były najłatwiejsze 2km jakie zrobiłem w życiu. Zero oporu powietrza, prędkość nie schodziła poniżej 45km/h, wkład własnych sił pomijalny. Bajka!!! Niestety skręcił, ja pojechałem prosto i baśń się skończyła. Kolejne kilometry były już standardowe, potem jeszcze tylko odbiłem kawałem ze stałej trasy celem oddania czegoś co nie moje i przez miasto dojechałem do domu.

Podobno weekend ma być kiepski pod względem pogodowym, więc trzeba korzystać z tego co teraz mamy ile się tylko da.
Kategoria szosa