Info
Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2018, Październik1 - 2
- 2018, Wrzesień3 - 3
- 2018, Lipiec3 - 5
- 2018, Czerwiec13 - 4
- 2018, Maj14 - 3
- 2018, Kwiecień17 - 8
- 2018, Marzec10 - 5
- 2018, Luty1 - 0
- 2017, Grudzień1 - 0
- 2017, Listopad5 - 0
- 2017, Październik11 - 6
- 2017, Wrzesień15 - 11
- 2017, Sierpień5 - 1
- 2017, Lipiec14 - 42
- 2017, Czerwiec14 - 55
- 2017, Maj14 - 25
- 2017, Kwiecień15 - 47
- 2017, Marzec15 - 98
- 2017, Luty11 - 45
- 2017, Styczeń7 - 41
- 2016, Grudzień17 - 99
- 2016, Listopad12 - 70
- 2016, Październik13 - 57
- 2016, Wrzesień16 - 77
- 2016, Sierpień11 - 26
- 2016, Lipiec17 - 166
- 2016, Czerwiec15 - 103
- 2016, Maj14 - 94
- 2016, Kwiecień21 - 172
- 2016, Marzec11 - 81
- 2016, Luty12 - 80
- 2016, Styczeń3 - 40
- 2015, Grudzień14 - 85
- 2015, Listopad12 - 76
- 2015, Październik19 - 89
- 2015, Wrzesień21 - 122
- 2015, Sierpień4 - 15
- 2015, Lipiec21 - 63
- 2015, Czerwiec15 - 50
- 2015, Maj22 - 100
- 2015, Kwiecień14 - 106
- 2015, Marzec14 - 97
- 2015, Luty12 - 77
- 2015, Styczeń10 - 33
- 2014, Grudzień3 - 7
Wpisy archiwalne w miesiącu
Lipiec, 2015
Dystans całkowity: | 1252.35 km (w terenie 18.00 km; 1.44%) |
Czas w ruchu: | 45:02 |
Średnia prędkość: | 27.81 km/h |
Maksymalna prędkość: | 64.50 km/h |
Liczba aktywności: | 21 |
Średnio na aktywność: | 59.64 km i 2h 08m |
Więcej statystyk |
- DST 83.29km
- Czas 02:52
- VAVG 29.05km/h
- VMAX 64.50km/h
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Na krzywy ryj
Środa, 15 lipca 2015 · dodano: 15.07.2015 | Komentarze 3
Człowiek może sobie planować i planować, a potem i tak wszystko toczy się własnymi torami. Po wczorajszej setce na dzisiaj plan nie przewidywał nic więcej pozna normalną rundką w normalnym tempie. Plan runął wraz z SMSem od Tomasza który dotyczył odwiedzin nowo otwartego sklepu rowerowego w Mosinie.I tak nastawiłem sobie budzik odpowiednio wcześniej. Jak się okazało wczesnym rankiem zupełnie niepotrzebnie gdyż jakieś cholerne ptaszysko które rozdarło ryja za oknem obudziło mnie o 4.00. Monikę również. W tym momencie moje uwielbienie do wszelakiego ptactwa równało się ZERO, a nawet znacznie mniej gdyż już nie udało mi się zasnąć. Pokręciłem się po domu, zjadłem cosik, odczekałem kawał czasu i ruszyłem na spotkanie z Tomaszem. W umówionym miejscu zjawiłem się przed czasem, Tomasz był minutę po mnie i po krótkim przywitaniu pojechaliśmy w stronę Stęszewa. Ktoś powinien Tomaszowi zalać ramę roweru betonem, bo za diabła nie mogłem za nim nadążyć. Stęszew objawił się bardzo szybko, a więc skręciliśmy w lewo na Mosinę do której dotarliśmy po kilkunastu kilometrach, a w niej został mi zaproponowany podjazd na Osową Górę. Chcąc nie chcąc zgodziłem się, ale moja dzisiejsza dyspozycja pozostawiająca wiele do życzenia szybko zweryfikowała zamiar jako mocno na wyrost. Podjechać podjechałem ale tak ciężko to jeszcze nigdy mi nie szło. Potem szybki zjazd na dół i wizyta w owym sklepie. W normalnych okolicznościach nic by mnie tam nie zagnało ale, że to pierwszy dzień działalności tego punktu to chłopaki dla pierwszych klientów serwowali kawę i muffiny. Nigdy nie odmawiam ani jednego ani drugiego, zwłaszcza kiedy można się na to wszystko załapać na krzywy ryj hehe,. Pogadaliśmy, zjedliśmy, obejrzeliśmy fajny rower i ruszyliśmy przez Puszczykowo w drogę powrotną na której oczywiście nie obyło się bez trąbienia na nas. Za co? Pojęcia nie mam ale może Trollking będzie bardziej zorientowany. Jako że kolega jest młodszy, osiąga lepsze średnie i ciągle gnał do przodu to wspaniałomyślnie pozwoliłem mu prawie przez cały czas prowadzić naszą dwójkę, samemu odpoczywając na jego plecach. Taka podróż na krzywy ryj hehe. Sorry Tomasz, takie jest życie. Starsi mają swoje prawa, a młodsi muszą o niektóre przywileje jeszcze trochę powalczyć ;-). Na Dębcu zrobiliśmy krótką przerwę na pogaduchę i po pożegnaniu każdy pojechał w swoją stronę. Ja ponownie przedarłem się przez całe miasto i po dotarciu na osiedle kupiłem towar na śniadanie.
Dzisiejsza rundka wyniosła 83km i bardzo, ale to bardzo kusiło aby te brakujące kilometry dokręcić do kolejnej setki. Niestety służba nie drużba, do pracy trzeba chodzić, a czas nie jest z gumy. Niestety.
Reasumując i tak wyszło fajnie w dobrym towarzystwie i idealnej pogodzie. Oby tak zawsze.
Kategoria szosa
- DST 103.09km
- Czas 03:29
- VAVG 29.60km/h
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Aj aj pszczoła
Wtorek, 14 lipca 2015 · dodano: 14.07.2015 | Komentarze 2
Po głowie chodziło mi zrobić dzisiaj coś dalszego, ale przez gapiostwo (niestety moje) nie przygotowałem sobie trasy, późno poszedłem spać, miało po południu padać i w zasadzie tak do końca nie byłem przekonany czy mi się chce w wolny dzień robić tyle kilometrów. Taka ilość powodów w zupełności mnie usprawiedliwiła, a przynajmniej usprawiedliwiłem sam siebie. Jednak stówka była jak najbardziej realna i po zjedzeniu porządnego śniadania wcieliłem plan zastępczy w czyn. Ruszyłem w stronę Murowanej Gośliny. Wiatr początkowo trochę pomagał, potem ciut przeszkadzał ale obiektywnie patrząc jechało się bardzo lekko i przyjemnie. Na dwudziestym kilometrze skręciłem na Rogoźno gdzie już z góry wiedziałem, że na tym odcinku będę miał w większości pod górkę, a w bonusie dostałem twarzowy wiatr. „Twarzowy” wcale nie oznacza, że poprawia wygląd kolarza ale to, iż wieje prosto w mordę, znaczy się wspomnianą twarz.Spieszę jeszcze dodać, że takie zjawisko jest bardzo nie lubiane przez palaczy papierosów gdyż przy takim kierunku podmuchów trudno zajarać szluga, a dodatkowo strasznie szybko się samoistnie wypala, pozostawiając bardzo mało smolistego gówna w płucach użytkownika. Ps. Osobiście nie palę, nie jaram, nie jestem w szponach tego nałogu ;-)
Dobra bo odbiegłem od tematu. Dojechałem do Rogoźna, skręciłem na Wągrowiec i pomykałem sobie po idealnie gładkim asfalcie przez 14km. Wpadłem do miasta gdzie z punktu człowieka wyrzuciło na obwodnicę w stronę Poznania i po chwili jechało mi się milutko przy akompaniamencie klaksonów wyprzedzających mnie dwóch ciężarówek. To nic, że ścieżka rowerowa było po lewej, a co za tym idzie nie musiałem nią jechać w świetle obowiązujących przepisów. I też nią nie jechałem ale jeśli ktoś jest kierowcą ciężarówki to zapewne wie lepiej. W końcu duży może więcej. Niestety nie miałem okazji o tym podyskutować i parłem dalej do przodu gdyż w danym momencie byłem zaledwie na półmetku dzisiejszej rundki. Po kilku kilometrach zatrzymałem się w lesie, bo… bo musiałem się zatrzymać po wypiciu zawartości dwóch bidonów. I nie było by w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że leżała tam czaszka. Całe szczęście, że tylko jakiegoś zwierzaka ale skoro mrówki już zaczynały po mnie łazić, to nie było na co czekać tylko uciekać z lasu w którym straszy hehe. Niekoniecznie chciałem być następnym posiłkiem dla kogokolwiek. Kręciłem sobie dalej równiutko, spokojnie gdy wtem zobaczyłem ciemny punkcik w powietrzu szybko się do mnie zbliżający. Po dwóch sekundach usłyszałem głuche stuknięcie o kask i po kolejnych dwóch sekundach poczułem pieczenie na głowie. Słowa na „K” wylatywały proporcjonalnie szybko do rozchodzącej się fali pieczenia. Wyhamowałem na poboczu tak prędko jak tylko się dało, zdjąłem kask, a z niego wypadła pierd…. kochana pszczółka, robiąca na co dzień pyszny miodek. Tylko dlaczego szukała pyłków na mojej glacy? Nie wiedzieć dlaczego zaraz przypomina mi się wierszyk.
Ujebała misia pszczoła
"o ty kurwo!" misiu woła
Za me troski za me bóle
rozpierdolę wszystkie ule
Misio złapał pszczółkę w locie
i rozjebał ją na płocie
Liściem buzie opatula
i wpierdala się do ula
"Misiu oszczędź, oszczędź zwady"
"O wy kurwy! Nie da rady!"
"Chciałem miodku opierdolić
a mnie teraz morda boli
O ja biedny, nieszczęśliwy
zapłacicie za to dziwy!
Za mój wielki, straszny ból
rozpierdolę wam ten ul"
"Ależ misiu nasz kochany
pokrzyżuje nam to plany
Ty nie możesz nas tak pobić
my musimy miodek robić"
"Co wy kurwy pierdolicie
brakiem miodku mnie straszycie?
Bez was dziwki się obędzie
miodek wszak jest teraz wszędzie
Jeśli znajdę coś w skarbonce
to zakupie go w 'Biedronce'
Jednak zanim się wybiorę
to wam kurwa dopierdolę".
Kawałek dalej skończyło mi się picie. Stanąłem na stacji za Skokami, uzupełniłem bidony wśród lamentów kierowcy Golfa który zatankował benzynę zamiast diesla. Co za pech. Jego pech ;-).
Dalszy odcinek minął już bez żadnych przeszkód w dobrym tempie. Na samym końcu postanowiłem wjechać na osiedle drugim wjazdem aby dokręcić jeszcze kilka dodatkowych metrów i nie zakończyć dzisiejszej jazdy zrobioną „setką” z dokładnością do jednego centymetra. 103km robi jednak różnicę co nie ;-).
http://app.endomondo.com/workouts/560855180/5167642
Powiało grozą hehe
Kategoria 100 i więcej, szosa
- DST 41.52km
- Teren 18.00km
- Czas 02:28
- VAVG 16.83km/h
- Sprzęt scott scale 80
- Aktywność Jazda na rowerze
Leniwą nogą
Niedziela, 12 lipca 2015 · dodano: 12.07.2015 | Komentarze 3
Sobota. Dzień w którym zawsze istnieje ryzyko, że M. będzie chciała pojeździć rowerem w towarzystwie. W moim towarzystwie. Pech… znaczy się szczęście na mnie spłynęło, że moja druga połowa wyraziła ochotę na przejażdżkę. Ze mną w dodatku. W dodatku żeby nam wstydu nie przynieść, musiałem z grubsza ogarnąć moje MTB, bo wyglądało jakby od czasów wojny leżał w mule. Po wszystkich zabiegach kosmetycznych, jak również wyczerpaniu z mojej strony wszelakich forteli mających na celu zniechęcenie do wspólnej wyprawy, ruszyliśmy zgodnie razem na podbój Strzeszynka. Miarowo kilometr po kilometrze zbliżaliśmy się do miejsca letniego wypoczynku połowy Poznania. O dziwo nawet na miejscu nie było jakiś dzikich tłumów. Niestety wraz z brakiem nadmiaru ludzi zabrakło również w dystrybucji jakichkolwiek wafelków na które nam przyszła ochota. Pytaliśmy w trzech punktach i nic. Za to było zimne piwo z kija które zawsze jest u mnie mile widziane. Posiedzieliśmy w piwnym raju, pogadaliśmy, wypiliśmy wspólnie jedno Tyskie z czego ja 90%, bo podział musiał być jak zawsze sprawiedliwy, a sprawiedliwy nie oznacza równy hehe. Nadal lekko głodni ruszyliśmy w kierunku Rusałki aby się przekonać, że i tam niczego słodkiego poza lodami nie uświadczymy. Kiełbacha z grilla i piwo górują ponad wszystkim. Dopiero na Wojska Polskiego udało nam się zjeść po Princessie. Kolejne kilometry do domu minęły spokojnie, a zjedzone po drodze słodkości poprawiły już i tak dobre humory. I wszystko by było idealnie, gdybym miał dzisiaj jak wszyscy normalni ludzie wolny dzień i nie musiał zasuwać po obiedzie do pracy.Gdzie ta sprawiedliwość, gdzie czekająca na mnie wygrana kumulacja w lotto? Wiem wiem, że od pół roku nie wysłałem nawet jednego kuponu, ale to jeszcze nie powód abym nic nie wygrywał ;-).
Kategoria MTB, w ślimaczym tempie
- DST 61.29km
- Czas 02:06
- VAVG 29.19km/h
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Jechał Darek suchą szosą - marzenie hehe
Piątek, 10 lipca 2015 · dodano: 11.07.2015 | Komentarze 3
Zdawać by się mogło, że dzisiaj bardziej już wiać niż wczoraj nie może. Niestety tylko mogło się tak zdawać, bo rzeczywistość od samego rana była bezwzględnie inna. Przed moimi oknami wiatr wyrywał drzewa razem z korzeniami i zaraz je sadził od nowa aby nie wkurzać za bardzo leśniczego. Profilaktycznie dałem chwilkę czasu wiatrowi sącząc spokojnie poranną kawusię by może się jakoś uspokoił. Niestety, miał na dzień dzisiejszy plany lekko rozbieżne z moimi prośbami.W takim razie sprowadziłem sprzęt na dwór i rozpocząłem walkę z wiejącym bydlakiem. Ciężko było, oj ciężko. Po 10km zastanawiałem się po co się tak katuję, skoro nie startuję w żadnych zawodach i tłukę kilometry tylko dla własnej satysfakcji. Okazało się, że zadane przez siebie pytanie przekracza moje zdolności logicznego rozumowania i nie byłem w stanie na nie odpowiedzieć ;-), zatem nie pozostało mi nic innego jak dalej zmagać się z przeciwnościami przebiegłej matki natury. Zadrzewiona droga za Strzeszynem dała minimalną osłonę od wiatru i przez kilka kilometrów jechało się nawet znośnie. Dotarłem do wahadła którego już nie było. Nie było również drogi w tym miejscu. Znikła. Bo to co pozostawili po sobie drogowcy nie można nazwać drogą nawet żartem. Momentami nawet prześwituje asfalt. Pocieszam się myślą, że przy takim syfie położą nową nawierzchnię i będzie w tym miejscu szosowe Eldorado.
I nic nie zapowiadało, że lunie ulewa z nieba. Lunęło bez zapowiedzi. Nie zatrzymałem się, bo i nie było po co. Czas to pieniądz, a rower nie z cukru. I tak sobie kropelki deszczu spokojnie bębniły o kask, okulary, rower i oczywiście po mnie. Po kilku kilometrach przestało padać więc moje ciało od tego momentu przeszło w fazę aktywnego wysychania. Tak sobie wysychałem i już prawie miałem tę czynność na ukończeniu, gdy 4km od domu znowu zaczęło padać. Czyli widać tak miało być.
Po dotarciu do domu wypakowałem się z ciuchów w miarę możliwości ostrożnie aby nie oślundrać wszystkiego dookoła, narażając tym samym swoją nietykalność cielesną w razie gdyby M. wpadła wcześniej z pracy.
Czym sobie nagrabiłem, że aura mnie tak sponiewierała okrutnie? Nie wiem. Zawsze gdy robię sobie rachunek sumienia w podsumowaniu wychodzi… kryształ. No zobaczymy co przyniesie jutrzejszy dzień.
Kategoria szosa
- DST 62.01km
- Czas 02:10
- VAVG 28.62km/h
- VMAX 57.00km/h
- Temperatura 18.0°C
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Gdzie ten wiatr?....co miał mi pomagać
Czwartek, 9 lipca 2015 · dodano: 09.07.2015 | Komentarze 4
Przed wyjazdem na dzisiejszą rundkę odniosłem niepokojące wrażenie, że wiatr nie tylko nie zmniejszył swojej intensywności ale wręcz przeciwnie, jakby ją jeszcze zwiększył w porównaniu z dniem wczorajszym. Nie abym się skarżył lecz do peanów pełnych zachwytu to mi było daleko jak do emerytury albo jeszcze dalej. Nacisk na wyrobienie swoich miesięcznych kilometrów w lipcu wisi nadal nade mną niczym katowski topór, więc byle podmuch wiatru nie jest żadną wymówką do opuszczenia treningu. Co innego gdyby mnie toczył jakiś gigantyczny KAC. W takim wypadku sprawy by się miały zupełnie inaczej.W każdym razie chwyciłem rower za rogi i stargałem go ze schodów przed dom i ruszyłem pełen ciekawości co mnie dzisiaj spotka. Najpierw zahaczyłem o mechanika, uzgodniłem to i owo, następnie obrałem stały kurs. Nie ma to jak dymać pierwsze kilometry pod wiatr, dodatkowo wspinając się w większości pod górkę. Normalnie sama rozkosz dla kogoś kto kocha jazdę po płaskim. W końcu znalazłem się na odcinku bez wzniesień. Niestety czołowy silny wiatr sprawił, że nie dało się poczuć zauważalnej ulgi. Cały czas miałem uczucie, że ciągnę jakiś balast za sobą lub połowę grzechów ludzkości. Dodatkowo przed sobą zobaczyłem zbierające się ciemne chmury. BOSKO!!! Powoli myśl o czystym i suchym powrocie odchodziła w niebyt, bo zawracać nie miałem zamiaru. Walcząc z przeciwnościami dojechałem do wahadła w Rokietnicy które z każdym dniem bardziej przypomina teren po erupcji wulkanu niż drogę dla zmotoryzowanych i zrowerowanych. Jakoś przebrnąłem przez te zasieki ale gdy za wiaduktem zobaczyłem niebo w kolorze atramentu moje myśli zaprzątnęła już tylko myśl aby wyczarować skądkolwiek woreczek do opatulenia telefonu, żeby biedak nie zamókł. Niestety na tym etapie nie zobaczyłem żadnego sklepiku więc jechałem dalej i dojechałem do Mrowina.
A CO, DZISIAJ BĘDZIE INACZEJ pomyślałem i skręciłem w lewo aby przez Napachanie, Kobylniki zrobić pętelkę, znaleźć się z powrotem w Kiekrzu i dalej już jechać stałą trasą. Na wysokości ośrodka MSW stwierdziłem, że jadę po mokrym asfalcie mimo iż na mnie nie spadła nawet kropla deszczu. He ;-). Skoro na łeb mi nic nie leciało to nie było powodów aby grymasić, tym bardziej, że kolejne chmurzyska już zaczynały kolejną zbiórkę na mojej trasie. Co sił, których dzisiaj jakoś zbyt wiele nie miałem z każdym kilometrem zbliżałem się do domu i z każdą chwilą moje szanse na suchy powrót rosły.
I tak oto udało mi się dotrzeć na osiedle suchą stopą. Jeszcze tylko szybko wpadłem do piekarni i…. szybko z niej nie wyszedłem bo w kolejce stało kilka osób, a każda z nich grymasiła i wybierała jakby ich zakup miał brać udział w konkursie „Bułka miesiąca”. W końcu nadeszła moja kolej, poprosiłem o mój chleb którego oczywiście nie było. Kupiłem inny i już na pełnym sprincie bo chmury nabrały koloru ołowiu do drugiego sklepiku po drugi składnik śniadania, a tu kur… kolejka. Niestety musiałem poczekać, bo śniadanie ważna rzecz. I gdy tak czekałem stojąc przy drzwiach i mając cały czas oko na swój rower, lunęło z nieba. Z tego miejsca do mety było już tylko 300m. Trudno, pomyślałem. Widocznie tak miało być. Ale jakie było moje zdziwienie gdy po pięciu minutach wyszedłem z zakupami, a tu słońce świeci, z nieba nic nie kapie i tylko mokro się zrobiło. Hehe jednak komuś u góry zależało abym nie zmókł.
Po wejściu do domu dopadła mnie refleksja: gdzie się podział sprzyjający wiatr w drodze powrotnej. Tak tak, dokładnie ten sam co mi przeszkadzał w pierwszą stronę i obiecywał, że przy powrocie będzie mnie popychał w plecy.
Co za czasy, nawet wiatr człowiekowi wilkiem.
http://app.endomondo.com/workouts/557743176/5167642
Zbyt kolorowo się nie zapowiadało
A potem było tylko gorzej
Kategoria szosa
- DST 57.33km
- Czas 01:56
- VAVG 29.65km/h
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
"L"
Środa, 8 lipca 2015 · dodano: 08.07.2015 | Komentarze 8
Panujące temperatury które mi zbytnio nie przeszkadzają w jeździe, nocą spać nie dają. Dzisiaj był jakiś wyjątek od tej reguły i matka natura pozwoliła mi przespać całe dziewięć godzin co wprawiło mnie rano w osłupienie. Na pierwszy ogień poszła kawusia która pita zawsze gorąca smakowała mi niezmiennie mimo panujących na zewnątrz temperatur. Następnie wrzuciłem jakieś trociny na ząb, napchałem bidony do pełna lodem, uzupełniłem napojem i byłem gotowy do drogi.Pierwsze metry ni to ruszyłem, ni to stanąłem, a to wszystko za sprawą silnego wiatru wiejącego prosto w pysk. Pewnie chciał mnie zniechęcić do dalszej jazdy ale mu się nie udało. Nie zdziwiło mnie wcale gdy zaraz na samym początku nadziałem się na zamknięty przejazd. Za nim podczas dalszej jazdy rozpościerał się widok Armagedonu który rozgrywał się w nocy. Wszędzie połamane drzewa, sadzawki z wypłukanym zewsząd piaskiem, pełno wszelakich liści i gałązek. Oj musiało się dziać. Ciężką nogą przedarłem się przez miasto i swój rytm złapałem dopiero za Golęcinem. Niby upał odpuścił ale powietrze było jakieś takie ciężkawe. Na Psarskim zatrzymał mnie kolejny zamknięty przejazd, tym razem w wersji x2, a po otwarciu zapór do Baranowa kręciłem w towarzystwie innego kolarza. Przez Przeźmierowo przedarłem się już samotnie i dalej opłotkami dotarłem do Junikowa, gdzie miałem większą scysję z debilem który o włos mnie nie skasował. Wyjątkowo nawet w tym miejscu byłem na ścieżce rowerowej. Czary goryczy dopełnił fakt, że po zwróceniu uwagi na jego manewr zaczął mieć do mnie pretensje. Powiem tak: dałem z siebie wszystko co miałem najlepszego w naszej uroczej konwersacji. Po raz kolejny potwierdziło się, że jeśli ktoś prowadzi dostawczaka z rejestracją PSZ… mając na sobie sandały, podkoszulek w kolorze kału i czerwony pysk to nie należy się po takim osobniku spodziewać niczego dobrego. Odnośnie podkoszulka: są uzasadnione podejrzenia, że halę produkcyjną opuścił w kolorze nieskazitelnej bieli. Dawno dawno temu.
Gdy już sobie rzeczoną pogawędką wystarczająco podniosłem ciśnienie, ruszyłem w stronę domu. Sympatycznie niewielki ruch samochodowy sprzyjał bezpiecznej jeździe ulicami z bonusem w postaci wiatru w plecy. Będąc bliżej domu dopadła mnie pomroczność jasna i zachciało mi się jechać ul. Słowiańską. Co to był za błąd. Nagle zewsząd zaczęły się wyłaniać „L”. atakowały nawet z powietrza. Diabelska stonka przyszłych mistrzów kierownicy, wylęgarnia demonów prędkości. Niestety zanim posiądą tajniki tej wiedzy i koordynacji wszystkich urządzeń w jakie zaopatrzył producent ich samochody, to do tej pory należy się po nich spodziewać dosłownie wszystkiego, włącznie z dzierganiem na drutach onucy podczas pierwszej jazdy szkoleniowej. Sporo uwagi kosztowało mnie pokonanie odcinka wokół Ośrodka Egzaminacyjnego (WORD). Za ostatnim przejazdem kolejowym na mojej trasie, podczas chęci pokonania przejścia dla pieszych zostałem mile zaskoczony gdy w sposób niewymuszony zatrzymało się auto aby mnie przepuścić.
Cud?
Nie! Sąsiadka hehe.
Potem to już tylko kawałek do domu. Zakupiłem jeszcze po drodze prowiant na śniadanie i po chwili mogłem już uznać, że dzisiejszy trening się zakończył pełnym sukcesem.
Kategoria szosa
- DST 18.36km
- Czas 00:50
- VAVG 22.03km/h
- Sprzęt scott scale 80
- Aktywność Jazda na rowerze
2015-07-06
Poniedziałek, 6 lipca 2015 · dodano: 08.07.2015 | Komentarze 0
Kategoria MTB
- DST 61.32km
- Czas 02:06
- VAVG 29.20km/h
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
2015-07-06
Poniedziałek, 6 lipca 2015 · dodano: 08.07.2015 | Komentarze 0
Kategoria szosa
- DST 61.23km
- Czas 02:03
- VAVG 29.87km/h
- Temperatura 33.4°C
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
03-07-2015
Piątek, 3 lipca 2015 · dodano: 03.07.2015 | Komentarze 0
http://app.endomondo.com/workouts/554049222/5167642 Kategoria szosa
- DST 61.54km
- Czas 02:04
- VAVG 29.78km/h
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
02.07.2015
Czwartek, 2 lipca 2015 · dodano: 02.07.2015 | Komentarze 0
http://app.endomondo.com/workouts/553488648/5167642 Kategoria szosa