Info

Więcej o mnie.




Moje rowery
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2018, Październik1 - 2
- 2018, Wrzesień3 - 3
- 2018, Lipiec3 - 5
- 2018, Czerwiec13 - 4
- 2018, Maj14 - 3
- 2018, Kwiecień17 - 8
- 2018, Marzec10 - 5
- 2018, Luty1 - 0
- 2017, Grudzień1 - 0
- 2017, Listopad5 - 0
- 2017, Październik11 - 6
- 2017, Wrzesień15 - 11
- 2017, Sierpień5 - 1
- 2017, Lipiec14 - 42
- 2017, Czerwiec14 - 55
- 2017, Maj14 - 25
- 2017, Kwiecień15 - 47
- 2017, Marzec15 - 98
- 2017, Luty11 - 45
- 2017, Styczeń7 - 41
- 2016, Grudzień17 - 99
- 2016, Listopad12 - 70
- 2016, Październik13 - 57
- 2016, Wrzesień16 - 77
- 2016, Sierpień11 - 26
- 2016, Lipiec17 - 166
- 2016, Czerwiec15 - 103
- 2016, Maj14 - 94
- 2016, Kwiecień21 - 172
- 2016, Marzec11 - 81
- 2016, Luty12 - 80
- 2016, Styczeń3 - 40
- 2015, Grudzień14 - 85
- 2015, Listopad12 - 76
- 2015, Październik19 - 89
- 2015, Wrzesień21 - 122
- 2015, Sierpień4 - 15
- 2015, Lipiec21 - 63
- 2015, Czerwiec15 - 50
- 2015, Maj22 - 100
- 2015, Kwiecień14 - 106
- 2015, Marzec14 - 97
- 2015, Luty12 - 77
- 2015, Styczeń10 - 33
- 2014, Grudzień3 - 7
- DST 61.76km
- Czas 02:02
- VAVG 30.37km/h
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Po prostu rundka
Czwartek, 11 czerwca 2015 · dodano: 11.06.2015 | Komentarze 1
Zapieprz dzisiaj w robocie, że nie wiadomo w co pierwsze łapy włożyć, więc na pisanie kompletny brak czasu, a więc w telegraficznym skrócie dzisiejsza rundka:Trasa do Mrowina i nazad. Pogoda, że lepszej nie można sobie wymarzyć. Obyło się bez żadnych ekscesów i niespodzianek, normalnie sama przyjemność. Jutro koniecznie muszę zmienić kierunek jazdy bo już zaczynam jeździć z zamkniętymi oczami, tak dobrze znam tę trasę.
Kategoria szosa
- DST 61.93km
- Czas 02:05
- VAVG 29.73km/h
- VMAX 48.00km/h
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień ślepka
Środa, 10 czerwca 2015 · dodano: 10.06.2015 | Komentarze 2
Wczoraj padało i co za tym idzie automatycznie wyłączyło mnie to z jazdy. Jakoś nie do końca lubię jak wszędzie mi pływa woda, a dodatkowo trzeba później szorować sprzęt i ciuchy. Za to dzisiaj przesympatyczne rześkie powietrze mnie przywitało od samego rana. Szybka kawa, garstka płatków i już byłem gotowy do drogi.Trasę wybrałem na dzisiaj prostą i nieskomplikowaną jak budowa cepa, czyli do Mrowina i nazad. O dziwo na wstępie mojej jazdy nie nadziałem się na korek który zazwyczaj mnie wita, niczym stęskniona matka za dzieckiem wracającym ze szkoły. W zasadzie powinienem przez to coś podejrzewać, ale ja nie z tych nieufnych i spokojnie pojechałem dalej. Po tygodniu rozbratu z szosówką wszelkie podjazdy zdawały się sprawiać mi przyjemność, a to już było naprawdę dziwne, bo na co dzień ich nie znoszę. Na Psarskim chwila na zadumę przy zamkniętym przejeździe, dalej przez nowe wahadło w Kiekrzu przez które podobno nie sposób przejechać nie czekając na zielone światło. Zapewniam że się da. Ale choćby pasami ze mnie zdzierano skórę to nie przyznam się, że przejechałem na czerwonym ;-)
W Rokietnicy wylazł mi pod koła młodzieniec mający na oko 75+ prowadząc rower pamiętający czasy wojenne (kto wie czy nie nawet wojny secesyjnej) i dopiero trzeci okrzyk go wyhamował. Do tego wszystkiego spojrzał na mnie z takim uśmiechem jakby kto chciał mu podarować 0.7 z Ukraińską akcyzą. Ludziska to się potrafią cieszyć ze wszystkiego. Ja tak nie potrafię hehe.
W Mrowinie nawrót i kręcenie na śniadanie czyli z powrotem do domu. I tu musiałem stwierdzić, że chyba na mnie ktoś zarzucił pelerynę niewidkę, bo tylu kierowców co mnie nie zauważało wyjeżdżając z ulic podporządkowanych, parkingów i poboczy to chyba w całym sezonie nie zaliczyłem. Najważniejsze, że tylko na hamowaniu się kończyło. Radośnie jeszcze zaliczyłem jeden zamknięty przejazd, przelot przez miasto, podjazd na osiedle i sklerotyczny nawrót do piekarni po chleb na śniadanie, do której zapomniałem skręcić. Dzięki temu zrobiłem dodatkowe 200 metrów hehe.
Co było na śniadanie niech pozostanie tajemnicą moją, talerzyka i kubka.
Kategoria szosa
- DST 39.20km
- Teren 5.00km
- Czas 02:29
- VAVG 15.79km/h
- Sprzęt scott scale 80
- Aktywność Jazda na rowerze
Cel - gofry
Niedziela, 7 czerwca 2015 · dodano: 08.06.2015 | Komentarze 5
Ostatni dzień odpoczynku.Ostatni dzień bez pracy.
Ostatni dzień bez myślenia o szarej codzienności.
Ostatni dzień bez włączania budzika.
Normalnie prawie jak ostatki, więc trzeba było sobie jakoś osłodzić myśl o powrocie do domu, szarej rzeczywistości i tłuczenia ciężkiego szmalu który zapewnia miseczkę płatków owsianych na śniadanie. Bez mleka ;-).
Wybór padł na gofry nad jeziorem Głębokim. Jako że piach w lesie był nadal nieludzki, wycieczka rowerowa odbyła się po asfaltowych drogach. Z Chyciny ruszyliśmy przez Popowo i okrężną drogą dotarliśmy nad wspomniane jezioro. Tego dnia wyraźnie się ochłodziło do tego stopnia, że założyłem długi rękaw. Pewnie innego dnia śmigałbym na krótko, ale po upałach które nas opuściły czułem się jak w lodówce. Do podobnego wniosku doszła też duża część ludzi, bo nad Głębokim było pustawo i co ważniejsze nie było kolejki po gofry. Każdy z nas zamówił jakiego chciał, posiedzieliśmy chwilę rozkoszując się relaksem i po dłuuuugiej chwili, gdy dotarło do nas, że trzeba się jeszcze spakować ruszyliśmy w drogę powrotną. Plan trasy powrotnej został zmieniony po wyjeździe z Międzyrzecza na krótszy, ale za to z kawałkiem lasu. Niestety tak jak się obawiałem w lesie piachu po kolana, a że powrót na pierwotną trasę nie wchodził w grę to brnęliśmy od Gorzycy dalej. Ostatnie 500m to już było prowadzenie rowerów. Jechać się nie dało. Nie powiem, lekko maczałem palce jeśli chodzi o zmianę trasy i nie wiedzieć dlaczego, ale na spoconych, zmęczonych i wykrzywionych z wysiłku oraz złości twarzach towarzyszy wycieczki, nie mogłem się doszukać znaków aprobaty dla mojego pomysłu jazdy lasem. Cóż każdy może czasami się pomylić ;-). Ale zgodnie z zasadą, że co nas nie zabije to nas wzmocni, dojechaliśmy szczęśliwie do mety. Chyba tylko M. coś dłużej się na mnie boczyła, ale jak już odpoczęła to jej przeszło. Całe szczęście, bo kto by mnie zawiózł do domu?
Teraz po powrocie, będę mógł sobie spokojnie odpocząć w pracy po kilku dniach relaksu weekendowego.
Kategoria MTB, w ślimaczym tempie
- DST 62.00km
- Czas 03:36
- VAVG 17.22km/h
- Temperatura 41.0°C
- Sprzęt scott scale 80
- Aktywność Jazda na rowerze
Rundka przez piekło
Sobota, 6 czerwca 2015 · dodano: 08.06.2015 | Komentarze 6
Ten dzień przeszedł do historii jako jeden z cieplejszych spędzonych na rowerze. Jak dla mnie zaczął się on nadzwyczaj normalnie jeśli chodzi o dni spędzone na wyjazdowych weekendach. Wstałem nawet o jakiejś ludzkiej godzinie co było nieludzkie mając na uwadze fakt o której się kładłem spać i w jakim sta….. i o której kładłem się spać ;-). Duch nadobowiązkowego obowiązku pchnął mnie w stronę czajnika który zalał życiodajny proszek , aby ten mógł się zaparzyć, uwolnić skrywaną w sobie kofeinę i po dodaniu niezbędnych dodatków poprawiających walory smakowe takich jak mleko i cukier, stać się zdatnym do użytku, a w dalszej kolejności sprawić abym ja się stał zdatny do użytku. Taka to już normalna kolej rzeczy. W końcu wszyscy się już pobudzili, zjedli śniadanie i rowerowa część towarzystwa doszła do wniosku, że moglibyśmy zrealizować plan rowerowy na dzisiaj, czyli zaliczyć rozpadający się pałacyk w Żelechowie. Patrząc z perspektywy ile czasu zajęło powstawanie Ziemi, to my ogarnęliśmy się błyskawicznie i JUŻ o 13.00 byliśmy gotowi do wyruszenia. Na tym etapie nikt nie przewidział jaki jest upał ze względu na to, że cały czas siedzieliśmy w lesie i rzeczywista temperatura do nas nie docierała. Dotarła natomiast gdy już ruszyliśmy. Na szczęście żar lejący się z nieba skutecznie pozbawił mnie możliwości myślenia i jechałem dalej z całą resztą. Gdyby info o ekstremalnych warunkach w jakich się znajdowałem znalazło w jakiś cudowny sposób drogę do miejsca w którym powinienem mieć rozum, na pewno bym nie kontynuował jazdy. W zasadzie co wioska to okupowaliśmy sklep w poszukiwaniu czegokolwiek mokrego. W jednej z wiosek zaskoczył nas spożywczak w którym były cztery lodówki, z czego w dwóch była wódka i w dwóch pozostałych piwo. Nic innego się tam już nie zmieściło. Widać na jakie pragnienie okolicznych mieszkańców się przygotowali hehe. Mnie to osłabiło.Od wioski do wioski doczłapaliśmy się do Żelechowa – celu naszej podróży. Pałacyk okazał się tak piękny i urzekający, że nawet nie zrobiłem fotki tej rudery, bo nie było warto. Od tego miejsca rozpoczęła się agonia zwana powrotem. Zwidy od upału powodowały, że linie energetyczne brałem za roboty które chcą opanować ziemię. Podobieństwo było wszak uderzające. Miejscami rozpościerały się pola obsadzone czymś co miało fioletowe kwiatki, a długie późniejsze poszukiwania w necie pozwoliły ustalić, że była to Fecelia Niebieska. Błagam. Uwierzcie, to nie nadałem im tę nazwę w impulsie porażenia słonecznego.
Na pewnym etapie wycieczki zacząłem już być głodny, ale co gorsza z doświadczenia zdawałem sobie sprawę, że żadnej knajpki tu nie uświadczymy. Długo się nie namyślając rzuciłem hasło, że zjadłbym dobrego kebaba. Obliczone to było na to, że inni też zaczną cierpieć katusze z niedoboru pożywienia. Czasami wystarczy tylko wspomnieć o jedzeniu, a inni zaraz też robią się głodni. Nie pomyliłem się hehe. Zaraz zaczęło się skamlenie o jedzenie.
A co ja sam będę cierpiał z głodu? Razem raźniej ;-).
Kawał paskuda ze mnie.
Jakie było nasze zdziwienie gdy po krótkim czasie objawiło nam się coś na kształt festynu. Nikogo nie było trzeba była namawiać do skręcenia z drogi, bo jak jest festyn to jest żarcie. Na miejscu okazało się, że są to obchodzone dni Śieniawy i po krótkim zapoznaniu się w sytuacji okazało się iż jesteśmy tu mile widziani i zaproszeni na poczęstunek. My nie z tych co odmawiają i po chwili opychaliśmy się czym chata bogata aby po posiłku dopchać się domowymi wypiekami Koła Gospodyń Wiejskich. Wypieki były w wielkim wyborze z czego skrzętnie skorzystałem, popchnąłem to wszystko kawą i z nowym lepszym spojrzeniem byłem gotowy na dalszą poniewierkę w słońcu. Reszta też jakby nabrała sił do dalszej rowerowej tułaczki. Od tego momentu mieliśmy już z górki dosłownie i w przenośni więc dalsze kilometry przeleciały nam w oka mgnieniu. Kolejny przystanek odbył się już w Chycinie pod sklepem, gdzie przesympatyczna sprzedawczyni robiła wszystko aby pomóc nam w usunięciu odwodniania z organizmu. A było ono potężne. Gdy już odwodnienie nam nie zagrażało i przyszedł moment kiedy trzeba było się ruszyć do miejsca zakwaterowania, ruszyliśmy dziarskim……… krokiem, bo jazda zdawała się być lekko sprzeczna z prawem, a do pokonania był tylko kilometr. Daliśmy radę i w ten oto sposób druga wycieczka stała się faktem dokonanym.
Imiona współtowarzyszy wycieczki znane redakcji ;-)
Przy 41 stopniach ciepła łatwo to było pomylić z robotem ;-)

Facelia niebieska

Kategoria MTB, w ślimaczym tempie
- DST 64.21km
- Czas 04:10
- VAVG 15.41km/h
- Sprzęt scott scale 80
- Aktywność Jazda na rowerze
Na zwiadach
Piątek, 5 czerwca 2015 · dodano: 08.06.2015 | Komentarze 4
Wyjechaliśmy z M. zobaczyć ewentualne nowe miejsce na spędzanie weekendów. Monika pełna zapału zarządziła wyjazd zaraz po śniadaniu więc Ja jako Ja, nie miałem nic do gadania, a moja jedyna dopuszczalna opcja to było „tak zgadzam się kochanie”. Każda inna odpowiedź mogła przynieść „epokę lodowcową” ;-)Nie chcąc się narazić, pozostawiłem wybór trasy w rękach „władzy”. Pierwszy odcinek został wybrany przez polną drogę na której piachu było prawie po kolana, a jazda rowerem przypominała bardziej spływ po piaskowej rzece. Po dwóch kilometrach takiej mordęgi dojechaliśmy do asfaltu i od tego momentu jazda sprawiała już tylko przyjemność. Dojechaliśmy do Skwierzyny i po przejechaniu mostem nad Wartą skierowaliśmy się boczną drogą na Międzychód. Wszystko było cacy aż do momentu, kiedy przed Świniarami objawił się nam bruk. Cholerne kilka kilometrów drogi brukowej która jak się później dowiedzieliśmy jest zabytkowa i nikt nie wyda zgody na położenie innej nawierzchni. I ja się pod tym podpisuję, bo to sprawia, że takie miejsca mają swój urok, a mi nie przeszkadza jeśli się czasami trochę pomęczę. Za miejscowością Nowy Dwór odnaleźliśmy agroturystykę Nad Wartą i za zgodą gospodyni obejrzeliśmy gospodarstwo. Jak dla mnie super, tylko nie wiem czy gospodarze będą w stanie znieść naszą grupę hehe. Podziękowaliśmy i ruszyliśmy w drogę powrotną w czasie której mijało nas kilka jednostek straży pożarnej, co jak na moje oko zwiastowało jakiś pożar lasu, bo susza wszędzie jest straszna. Podczas postoju w Skwierzynie którą wykorzystałem na wysłanie kuponu lotto (jak się później okazało oczywiście ze źle wytypowanymi liczbami) miałem okazję zobaczyć człowieka który zgłaszał trafioną „piątkę” z poprzedniego losowania. Z jednej strony szczęściarz, a z drugiej nie wiem czy chciałbym być w jego sytuacji, gdy tak niewiele brakowało do totalnego szczęścia. W dalszej drodze trafiliśmy jeszcze na eldorado ćpuna epoki PRLu czyli pole zasiane makiem. Ślicznie się prezentowało. Aż się chciało kupić strzykawkę hehe. No dobra żartowałem ;-). Przez ostatnie kilometry byliśmy niesieni jak na skrzydłach myślą o czekającym na nas grillu i czymś chłodnym z lodówki. Jeśli o mnie chodzi to ta rzecz z lodówki bardziej mnie ciągnęła ;-).
Pierwsza rowerowa wycieczka długiego weekendu została zakończona.
Zabytkowy bruk

Sen ćpuna ;-)


Widok na Wartę

Kategoria MTB, w ślimaczym tempie
- DST 61.81km
- Czas 02:09
- VAVG 28.75km/h
- Temperatura 35.0°C
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Przypiekanie czas zacząć
Czwartek, 4 czerwca 2015 · dodano: 04.06.2015 | Komentarze 4
Ale dzisiaj pogoda była. Nareszcie namiastka upałów. Przedwyjazdowe obowiązki zmusiły mnie dzisiaj do późniejszego wyjścia z domu. Tak więc jazdę rozpoczynałem koło południa i muszę przyznać, że temperatura była już godna. Przed wyjściem obowiązkowo posmarowane wszystko co odkryte kremem z filtrem i zatankowane bidony.Ruszyłem i… nie ruszyłem. Tak wiało, że w zasadzie z początku stałem w miejscu. Dopiero mocniejsze depnięcie dało początek jeździe. W momentach gdy dostawałem boczne podmuchy, poniewierało mną na drodze tak, że momentami zajmowałem wszystkie pasy autostrady hehe. Drogówka dzisiaj przeniosła się z radarem na ul. Chemiczną, czyli kolejne miejsce gdzie jedynym kto może tam zostać poszkodowanym byłby pijany zając trzymający pod pachę naćpanego lisa, siedzący na przydrożnej melinie „Pod krzaczkiem”. Trasa została dzisiaj wybrana nieskomplikowana czyli do Mrowina. I w całej swojej nieskomplikowaności, aż do półmetka wiało jak cholera. W ryja wiało!!! Za to po nawrocie wiatr okazał się kumplem. Za takiego kumpla co tak pomaga to można ostatnią koszulę oddać. Słoneczko operowało na maxa i w pewnym momencie na termometrze pokazało 35 stopni. BOSKO!!! Jak ja lubię ciepełko. Won zimne dni.
Niestety dzisiejszy wyjazd był ostatnim w tym tygodniu na szosówce, bo idzie dłuuuuuuugi weekend w czasie którego nie zamierzam siedzieć w domu, a ze sobą zabieram MTB jako pojazd bardziej przyjazny w jeździe po lasach.
Jest już rano, jasno na dworze i kończy się moja wachta w pracy. Teraz już tylko do domu gdzie wszystko jest spakowane i ruszam odpocząć od pracy i dziesięciodniowego maratonu bez dnia wolnego.
Kategoria szosa
- DST 61.61km
- Czas 02:03
- VAVG 30.05km/h
- VMAX 62.00km/h
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Sponiewierany
Wtorek, 2 czerwca 2015 · dodano: 02.06.2015 | Komentarze 5
Tak oto zakończył się maj w którym natłukłem o 40% więcej kilometrów niż w najlepszym moim dotychczasowym miesiącu, zamykając go sumą 1400km. Coś czuję, że długo mi się nie uda tego pobić. Dzisiejsze kilometry już idą na konto czerwca.
Za oknem wiatr. I to nie taki sobie wiatr tylko ten z gatunku gnących się drzew, ale jednak na pocieszenie trzeba przyznać, że nie wyrywanych z korzeniami ;-). Mój rower jakiś tam ekstremalnie lekki nie jest ale profilaktycznie zalałem ramę betonem aby mnie nie zdmuchnęło z szosy i wyszedłem na poranną rundkę. Dzięki dodatkowemu obciążeniu trzymałem się godnie wyznaczonego toru jazdy i tylko kilka razy na otwartych przestrzeniach wiatr przestawił mnie troszkę w bok, ale trzeba uczciwie przyznać, że nie dalej niż o dwie przecznice od zaplanowanej trasy hehe. A trasa tradycyjna W TE I NAZAD po własnych śladach. Prawie jak kolarki klasyk Koziegłowy – Mrowino – Koziegłowy. Chyba powoli staję się stałym elementem otoczenia o określonej godzinie w tym miejscu tak często się tam pojawiam. W pierwszą stronę w większości pod wiar czołowy i ciut boczny. Po nawrocie wiał boczny popychający. Od czasu gdy za przekroczenie o 50km/h w terenie zabudowanym zabierają prawko, coraz częściej widuję nygusiatych policjantów z radarem w okolicach Strzeszyna gdzie nie ma żadnego domu i taki z tego miejsca teren zabudowany jak „Oaza spokoju” we wspólnym mieszkaniu z teściową. No ale słupki idą w górę, a kasa wpływa więc o co chodzi?
Szczęka mi dzisiaj opadła gdy zostałem przeproszony przez kierowcę Porsche, gdy zabrał się z przeciwka za wyprzedzanie, lecz gdy mnie zobaczył, zaprzestał manewru i schował się z powrotem do kolumny samochodów, wyciągając przy tym rękę w geście przeprosin. Szacun i wielkie dzięki dla kierowcy w wypasie. Można jak się chce? Można!!!
Niestety moje koła przeszły dzisiaj niechciany test wytrzymałości po tym jak przy prędkości (z górki) 60km/h wpakowałem się w kanał który za późno zobaczyłem. Aż mnie zabolało serce, ale wytrzymały i żadna szprycha nie pękła. Zuch koła.
Przy dojeździe do domu zachciało mi się truskawek więc gdy wpadłem na pokoje, szybko wymieniłem sprzęt na MTB którym się wygodniej manewruje po osiedlowych uliczkach, zarzuciłem plecak i wyruszyłem jeszcze raz z domu na podbój straganów. Efektem tych łowów był kilogram tych smakowitych owoców i towar na dzisiejsze śniadanie. Mam nadzieję, że chociaż jutro przestanie tak wiać bo ile można być poniewieranym przez podmuchy na szosie? No ile???
Kategoria szosa
- DST 42.80km
- Czas 02:27
- VAVG 17.47km/h
- Sprzęt scott scale 80
- Aktywność Jazda na rowerze
Rodzinna rundka lub super foch - co wybrać? Oto jest pytanie ;-)
Sobota, 30 maja 2015 · dodano: 31.05.2015 | Komentarze 2
Sobota. Dzień w którym rodzinna wycieczka jest tak samo nieunikniona jak śmierć i podatki. Na nic się zdało pokazanie fałszywego zaświadczenia od zaprzyjaźnionego lekarza, że jestem obłożnie chory, przepracowany i jazda na rowerze jest absolutnie wykluczona. W zamian otrzymałem odpowiedź, że skoro jeszcze oddycham to jestem zdatny do wycieczki.W takim wypadku nie pozostało mi nic innego jak radośnie ubrać ciuchy rowerowe i w podskokach zameldować się na dworze z rowerem pod pachą z przyklejonym uśmiechem na twarzy, wrzeszcząc JUŻ NIE MOGŁEM SIĘ DOCZEKAĆ ;-)
Jeszcze przez moment myślałem, że plany zostaną zmienione ze względu na silne podmuchy wiatru, ale M. była tak zacięta na dotlenienie nas obojga, iż nie wchodziło w rachubę siedzenie w domu. Kierunek Strzeszynek. Wiało jak cholera na otwartych przestrzeniach, ale po wjechaniu do Parku Sołackiego było już całkiem przyjemnie. Spokojną nogą pokręciliśmy przez Rusałkę, objechaliśmy jezioro w Strzeszynku i nie spiesząc się obraliśmy kurs powrotny. Monika w drodze powrotnej zaczęła już marudzić że jest głodna więc nie pozostało mi nic innego jak przyspieszyć, bo głodny Polak to zły Polak.
W nagrodę za wspólne rowerowanie otrzymałem zaszczyt zrobienia obiadu hehe. Tak to właśnie zawsze wychodzę na tym wszystkim jak Zabłocki na mydle ;-). Dobrze że otrzymałem po uszykowaniu wszystkiego michę strawy, a nie tylko uścisk dłoni pani prezes lub dyplom uznania.
Kategoria MTB, w ślimaczym tempie
- DST 65.48km
- Czas 02:16
- VAVG 28.89km/h
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Sweet focia
Sobota, 30 maja 2015 · dodano: 30.05.2015 | Komentarze 4
Nie było się nad czym dzisiaj zastanawiać, tylko wyciągać sprzęt i gnać do przodu rowerem korzystając z kolejnego słonecznego dnia. Gdyby nie był słoneczny to też by było dobrze. Najważniejsze że nie pada, chociaż rolnicy już się powoli rozpędzają w narzekaniach. Mi osobiście jak na razie wszystko pasuje.Dzisiaj zamiast tradycyjnej krechy w tę i z powrotem postanowiłem zrobić pętlę lewoskrętną. Zatem pomknąłem do Rokietnicy, walcząc z przeciwnym wiatrem. Pomijając fakt niesprzyjających podmuchów kręciło się super. I w takim oto wspaniałym nastroju dotarłem do wspomnianej miejscowości, a gdy z niej wyjeżdżałem moje spojrzenie padło na drogowe zwierciadło. Czyste, wypolerowane, aż się prosiło aby się w nim poprzyglądać. No nie mogłem zaprzepaścić takiej okazji i walnąłem sobie sweet focie ;-). Po dokręceniu do Mrowina skręciłem w lewo i bardzo fajnym asfaltem skierowałem się przez Napachanie, Chyby i Baranowo do Przeźmierowa. I tutaj na wiadukcie zostałem otrąbiony przez stateczną damulkę wiozącą się kurduplowatym wytworem Włoskiej motoryzacji, ale po krótkiej konsultacji zdarzenia wyło na to, że trąbiła na kogoś innego. Chociaż raz nie na mnie ktoś trąbił uff. Za Przeźmierowem znalazłem się na ul. Bukowskiej i w połowie jej długości stałem się nieoczekiwanie uczestnikiem rowerowego spędu w liczbie ponad dwustu osobników dosiadających stalowe rumaki, zabezpieczanych z tyłu przez policję i karetkę. Jako, że Bukowską pomyka się doskonale ze względu na gładką nawierzchnię i ekrany chroniące od wiatru, rozpocząłem manewr wyprzedzania tej całej kolumny. Gdy dojechałem do czoła tego peletonu mina mi ciut zrzedła, bo z przodu jechał również radiowóz i motocykl policyjny. Po głowie przemknęła burza myśli aby na końcu wyświetlić mi pytanie.
Wyprzedzać czy nie wyprzedzać?
Jasne że wyprzedzać. Jak cały peleton to cały, łącznie z całą obstawą hehe.
Wyprzedziłem. Nikt się za mną nie puścił, a na liczniku zdobyłem wyprzedzenie takiej ilości innych rowerzystów, że drugie tyle będę zbierał na swoje konto przez dwa sezony ;-)
Od tego momentu jakoś przejechałem ponownie przez całe miasto, co było niestety koniecznością aby dostać się do domu.
Jest teraz godzina 5:30, dopiero skończyłem pracę i dopiero teraz mam czas dokończyć ten marny wpis taki był zapieprz. To skandal aby człowiek nie miał czasu w pracy na tak poważne rzeczy jak BS.
Fotka na tle nieba

I samojebka w powiększeniu

Peleton. Tak naprawdę to byli zawodowcy, tylko się nieźle kamuflowali ;-)

Kategoria szosa
- DST 61.68km
- Czas 02:05
- VAVG 29.61km/h
- VMAX 58.00km/h
- Temperatura 16.0°C
- Sprzęt scott speedster 30
- Aktywność Jazda na rowerze
Truskawkowo ;-)
Czwartek, 28 maja 2015 · dodano: 28.05.2015 | Komentarze 1
Trudno ostatnio wyczuć pogodę. Oceniając z domu werdykt mógł być tylko jeden. Upał. Jednak gdy rozpocząłem jazdę doszedłem do wniosku, że gdybym się ubrał na „długo” to też by nie było źle. Termometr wskazywał 16 stopni.
Korek gigantus powitał mnie już na samym początku jazdy i miałem jeszcze chwilę czasu na wydumanie gdzie chcę pojechać. Nic ciekawego nie wydumałem więc padło na to samo co wczoraj. Przez miasto klasycznie z milionami przystanków na światłach, za Golęcinem nareszcie względny spokój. Coś ostatnio truskawkowi stacze-handlowcy później się wystawiają. W pierwszą stronę nie spotkałem nikogo ale za to zatrzymał mnie pociąg dając czas na kontemplowanie wyjątkowych walorów estetycznych zamkniętego szlabanu. BOSKI!!!. Kilka kilometrów dalej zaprzyjaźnione wahadło drogowe mnie zaskoczyło. Miałem zielone światło. Aż musiałem czym prędzej to uwiecznić na kliszy. W drugiej części tej drogowej barykady nie miałem już tyle szczęścia i trafiłem na czerwone. Hmm, nie można w życiu mieć wszystkich marzeń. Przez Rokietnicę dotarłem do Mrowina, tam szybki nawrót i powrót z popychającym wiatrem. MIODZO!!!
W drodze powrotnej „truskawkowicze” obsadzili już swoje stałe punkty i ku mojemu zdziwieniu zobaczyłem jak bardzo poszła cena tego owocu w dół. Znaczy się sezon i wysyp się zaczyna. Trzeba szykować salaterki, cukier i jogurt w ilościach hurtowych, bo sezon na nie jest z gumy i nie trwa wiecznie.
Kolejne kilometry już same się dokręciły, na deser zafundowałem sobie najbardziej stromy podjazd na osiedle i zaparkowałem w domu gdzie czekały na mnie wczoraj dostarczone przez M. TRUSKAWKI!!! Nie ma to jak smaczny deser zaraz po śniadaniu ;-)
Kochany wiaterku. Dej se siana z dym dmuchaniem, bom włos zaś potym mam taki jakiś rozpizdżony na kapslu po fajowskiej rajce.
Zielone. I jak nie wierzyć w cuda

Kategoria szosa