Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lipciu71 z miasteczka Poznań i okolice. Mam przejechane 33628.42 kilometrów w tym 1743.21 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.33 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Follow me on Strava

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lipciu71.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

szosa

Dystans całkowity:26164.20 km (w terenie 35.00 km; 0.13%)
Czas w ruchu:904:58
Średnia prędkość:27.46 km/h
Maksymalna prędkość:67.93 km/h
Suma podjazdów:3867 m
Suma kalorii:10866 kcal
Liczba aktywności:354
Średnio na aktywność:73.91 km i 2h 43m
Więcej statystyk
  • DST 60.50km
  • Czas 02:03
  • VAVG 29.51km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Byle do przodu

Czwartek, 3 września 2015 · dodano: 03.09.2015 | Komentarze 2

Kolejny słoneczny dzień za oknem. Kolejne możliwości na zrobienie kilku fajnych kilometrów. Gdy już się ogarnąłem z porannymi obrządkami w domu, przyszedł czas na rundkę rowerową. Bidony zatankowane, rower zniesiony więc ruszyłem z grubsza wczorajszym śladem. Aura prawie idealna. Sienkiewicz gdyby jeszcze żył to na ten temat by zapewne napisał kilka opasłych tomów wierszy, fraszek i innych dupereli na które dzieciaki w późniejszych czasach by były skazane jako obowiązek do przeczytania.

Luźną nogą przejechałem przez pierwszy przejazd, który o dziwo był otwarty. Jeszcze bardziej mnie zdziwiło, że nie skręciłem tradycyjnie w Chemiczną która jest i jeszcze długo będzie nieprzejezdna. Mój spokój trwał tylko do Bałtyckiej która permanentnie zakorkowana spowodowała, że stojąc mogłem się delektować oglądaniem różnych kolorów lakierów na samochodach. Fascynujące zajęcie hehe. Potem już jakoś poszło i nic się nie działo aż do Kiekrza w którym miałem rozterkę sezonu za sprawą wczorajszej reprymendy odnośnie jezdy przez wahadło. Jako, że potulny jestem niczym uczniak pierwszej klasy gimnazjum i łajanie biorę sobie do serca to dzisiaj wahadło sobie odpuściłem i pojechałem przez Starzyny. Pomijając fakt sześciu spowalniaczy na jezdni jechało się jak zawsze świetnie. Wpadłem do Rokietnicy, dalej przedarłem się do Mrowina, przez Napachanie i koło Rosnówka znowu znalazłem się w Kiekrzu robiąc małą pętelkę. W czasie powrotu spotkałem kilku szosowców i jak na prawdziwych PRO przystało nosami dotykali niemal przedniej opony aby czasami przez przypadek nikogo z przeciwka nie zauważyć ;-) Później pozostało tylko jeszcze raz przeczołgać przez calutkie miasto. Gdy już tego dokonałem, zajechałem na mój ryneczek, kupiłem to samo co wczoraj aby zrobić dokładnie takie samo śniadanie jak dnia poprzedniego.

Dobrze, że wczoraj wrzuciłem tu przepis więc mogłem upichcić jedzonko wg niego hehe. Z jedną małą różnicą. Kupiłem kilogram pomidorów po 1.40zł.  A co, jest kasa to się rządzi hehe.

Ps. Jutro znowu kropnę się wahadłem ;-)



                                                    Luksus życia w mieście ;-)
Kategoria szosa


  • DST 61.69km
  • Czas 02:09
  • VAVG 28.69km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wrześniowy chłodnik

Środa, 2 września 2015 · dodano: 02.09.2015 | Komentarze 7

Po pierwszym dniu przepracowanym solennie po urlopie nie dość, że położyłem się spać wcześnie jak rzadko to jeszcze nie nastawiłem budzika, pełen zapewnień pogodynki iż będzie rano padać. Faktycznie w nocy przebudziło mnie stukanie deszczu ale gdy nastał ranek po deszczu nie było już śladu. Znaczy się ślad był, ale asfalt wyglądał na suchy. Na szczęście Morfeusz wypuścił mnie ze swoich objęć na tyle szybko, że po obowiązkowej kawie zdążyłem wyruszyć z maleńkim poślizgiem czasowym na rowerową rundkę. Po upałach które ustąpiły, pierwsze wrażenie które odniosłem to wszechogarniający chłód który otaczał ze wszech stron niczym dobrze działająca klimatyzacja. Nawet trudno było dzisiaj mieć pretensje do wiatru który zmaterializował się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Bo w naszym pokręconym kraju nie może być idealnie. Albo upał i stojące powietrze, albo chłodek vel mróz i hulaszcze wichry. Ale aby była jasność, JA NIE NARZEKAM.

Ruszyłem beztrosko stałym kierunkiem, nic się nie przejmując silnym przeciwnym wiatrem. Po przekroczeniu pierwszego przejazdu kolejowego zadziałał u mnie syndrom „wiejskiego konia” czyli zamiast jechać Gdyńską do Bałtyckiej, skręciłem w Chemiczną gdzie obecnie jest zwinięty asfalt. Cofać już mi się nie chciało, więc zrobiłem slalom między koparką, spychaczem i drogowcami po ubitej mokrej ziemi, szutrze i żwirku w cudowny sposób nie uszkadzając opon (mam nadzieję). Następnie jakoś pokonałem podjazd do Naramowickiej i po kilku kilometrach nareszcie wydostałem się na szosę. Cały czas zmagając się z wiatrem w myślach cieszyłem się, że w drodze powrotnej będę miał w nim pomocnika. Generując z każdą chwilą kolejne krople potu minąłem Kiekrz, wahadło w Rokietnicy i dotarłem do półmetka w Mrowinie. Powrót rozpoczął się w tempie szybkim, łatwym i przyjemnym za sprawą wspomnianego pomocnika. Taki luksus został brutalnie przerwany przez wywrotkę skutecznie blokującą szybszą jazdę. Po uporaniu się z tym problemem wymusiła na mnie pierwszeństwo dama za kierownicą swojego bolida z debilnym uśmieszkiem na twarzy. Do teraz nie odgadłem czy był to uśmiech przepraszający czy szyderczy. I konia z rzędem temu kto miałby 100% pewności widząc ten grymas. Pokonując ponownie wahadło o dwie sekundy się spóźniłem aby na nim przejechać mając zielone światło. A tak niewiele brakowało abym nie złamał przepisu ;-). Dzięki temu elegancko się umiejscowiłem za jadącym autobusem którego również nijak nie mogłem wyprzedzić aż do Kiekrza. Fatum!!! A gdy już złapałem odpowiedni rytm i nawet przez moment pojawił się cień nadziei, że punktualnie wyjdę do pracy, wówczas spotkałem Tomasza. Skoro nie widzieliśmy się kawałek czasu to przegadaliśmy jakieś 20 minut z boku szosy jak na szosowców przystało. Na nic się zdała z góry skazana na porażkę próba odrobienia przegadanego czasu. Mocno spóźniony wpadłem na osiedlowy ryneczek, kupiłem towar na śniadanie i pomknąłem do domu.

A nie byle co kupiłem, bo śniadaniowy plan zakładał SMAŻONE POMIDORY. PYSZOTA!!!




                                                     I jak gnoja wyprzedzić???

Kategoria szosa


  • DST 53.57km
  • Czas 01:53
  • VAVG 28.44km/h
  • VMAX 45.00km/h
  • Temperatura 39.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Uprażony mózg

Poniedziałek, 31 sierpnia 2015 · dodano: 01.09.2015 | Komentarze 8

Urlop się kończy. Oczywiście mam na myśli mój urlop, bo wolne dni innych osób w zasadzie niewiele mnie obchodzą. A skoro się kończy, to ja się grzecznie pytam co robi cholerny upał za oknem. Ostatni dzień sierpnia postanowiłem przeznaczyć na aklimatyzację w miejscu zamieszkania, rozpakowanie bagaży z wakacji i przyswojenie nadchodzącej szarej rzeczywistości. Na tych wszystkich czynnościach zeszło mi prawie do 17.00, kiedy to postanowiłem ruszyć tyłek i wsadzić go na siodełko szosówki na której nie siedziałem od miesiąca.

Do momentu wyjścia z rowerem pod pachą nie byłem jeszcze do tej pory na dworze. W wojsku takie coś nazwano by karygodnym brakiem rozeznania terenu. Jako, że z wojskiem nigdy mi za bardzo nie było mi po drodze, czułem się lekko rozgrzeszony. W każdym razie gdy ruszyłem o mało co mnie nie zatkało. W zasadzie to jednak mnie zatkało. Poczułem się jak w piekarniku. Jakby mi ktoś w usta wetknął suszarkę. Po pierwszych dwóch kilometrach zawartość pierwszego bidonu w zasadzie nie istniała. Na moje oko to chyba rower to wychlał, bo siebie o takie tempo spożycia w życiu bym nie podejrzewał. Jeszcze przed Golęcinem powziąłem decyzję (z bólem serca) o skróceniu dystansu. Koło Strzeszynka głowa bolała już na całego i domagała się schłodzenia, gdy w oko wpadła mi szklarnia. Oczywiście nie dosłownie hehe. Zajechałem na teren upraw jakiś gównianych roślinek, rozdarłem pyska DZIEŃ DOBRY i… nikt się nie odezwał. Z grubsza przeczesałem teren i nie zobaczyłem żywego ducha. Siebie nie uznałem w tym momencie za żywego. I muszę Tobie powiedzieć drogi czytelniku, że dawno już mi nie sprawił tyle radości zwykły kran odziany w szlauch, który po przekręceniu wajchy wydalał z siebie strumienie zimnej wody. Obryzgałem się z radością, napełniłem bidony i ruszyłem w dalszą nierówną walkę z gotującym się asfaltem. W ramach zwykłej ludzkiej ciekawości uruchomiłem na chwilę funkcję termometru w liczniku i po odczytaniu 39 stopni równie szybko z powrotem przełączyłem na go na dystans. To nie był miły widok. Dalsza ciekawość poniosła mnie do Rokietnicy aby zobaczyć jak się ma wahadło które jak pamiętam rozpoczęło swoją działalność przed Wielkanocą. Prace na nim idą pełną parą. Znaczy się widziałem parę unoszącą się z kubka wypełnionego kawą u jednego z drogowców ;-). Chłopaki pracują aż miło kładąc nowy asfalt. Jak już skończą to na tym odcinku będzie się działo, oj będzie się działo. No chyba, że obok poprowadzą ścieżkę rowerową ): Jakoś się doczłapałem do stacji kolejowej na moim półmetku, polewając co jakiś czas głowę wodą, tam zawróciłem bez chwili ociągania i rozpocząłem odliczanie kilometrów do końca dzisiejszej sauny. Odnosiłem wrażenie, że głowa na tym etapie jazdy ma wielkość dorodnej dyni i niewiele mogłem z tym zrobić. Prędkości w tym upale osiągałem takie, że wydawało mi się iż w oddali widzę upadające drzewa, na nie upadające paprocie, potem kolejne drzewa i gdy już się do nich zbliżyłem, to ludzie wydobywali w tym miejscu węgiel który z nich powstał. To by chyba znaczyło, że strasznie wolno jechałem hehe. W takim zabójczym tempie dotarłem na osiedle Winiary, gdzie dokonałem zakupu butelki wody celem uzupełnienia zapasów. Dodam, że to chyba było najlepiej wydane 89 groszy w moim życiu. Do tej pory nie wiedziałem, że woda może mieć tak fantastyczny smak. Aż mi się nie chciało ruszać od tego sklepiku. Jednak ruszyłem na ostatni etap farsy zwanej „dzisiejsze szosowanie”. Ulica Bałtycka w remoncie, Chemiczna została pozbawiona asfaltu więc chcąc, nie chcąc stałem się zawalidrogą na pewnym odcinku naszej obwodnicy.

Pod górkę na osiedle nie wiem jak podjechałem, bo mój mózg na tym etapie już dawno wyparował. Pamiętam jeszcze tylko, że jakaś litościwa dusza wykopała mnie z windy pod drzwi mieszkania, przez które wtoczyłem się z poważnym zachwianiem równowagi. Ostatnim zrywem resztek sił odstawiłem rower, zarwałem z siebie rowerowe szaty i z gasnącym wzrokiem wtoczyłem się pod prysznic. Podobno wyszedłem spod niego nawet tego samego dnia.

Jeśli czyta te wypociny jakiś początkujący rowerzysta to niech zapamięta ważną złotą zasadę.

NIE WSIADA SIĘ NA SZOSĘ W CZTERDZIESTO STOPNIOWYM UPALE PO MIESIĘCZNYM URLOPIE NA KTÓRYM PICIE WODY, KAWY LUB HERBATY BYŁO TAK SAMO ŹLE WIDZIANE JAK PUSTA KOPERTA PRZEZ KSIĘDZA W CZASIE KOLĘDY.

Podobno od środy ma być chłodniej. Jestem skłonny wysłać tysiące moherów po kolonach do Częstochowy aby to się sprawdziło.





Kategoria szosa


  • DST 56.66km
  • Czas 01:57
  • VAVG 29.06km/h
  • VMAX 55.00km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Czyżby ciąża?

Czwartek, 30 lipca 2015 · dodano: 30.07.2015 | Komentarze 4

1…jeden…one… один... dzień do urlopu

W nocy już mocno wiało ale to co się działo od rana to przechodziło ludzkie pojęcie. Takie zjawisko to się normalnie do prasy nadaje aby opisać jako paranormalne. Ile takich wietrznych dni może być w roku ja się pytam, bo z moich obliczeń wychodzi, że 2015r się zamknie 367 takimi dniami. Że niemożliwe? Też tak uważam ale liczydło mi tak porachowało.

Ponarzekałem sobie w myślach i ruszyłem na podbój miernych kilometrów. Gnące się do ziemi drzewa nie kłamały. To nie był wymysł mojej wyobraźni. Wiało tak, że przestawiało mi litery na koszulce. Pod pierwsze górki kleiło mnie do 17km/h. Po wyjeździe z terenu zabudowanego osłonił mnie trochę las co przyniosło chwilową ulgę ale nie na długo. W Kiekrzu zobaczyłem rzeźbę i wiatrak które zapewne stoją tam od zawsze ale nigdy dotąd nie rzuciły mi się w oczy. Po skręcie na Przeźmierowo boczny wiatr miotał mną po całej szerokości jezdni. Dobrze, że w tym miejscu nie miała ona sześciu pasów bo wszystkie sześć bym zaliczał tak dmuchało. Po kolejnym skręcie w lewo znalazłem się na Bukowskiej i teraz to była już inna bajka. Bez żadnego wysiłku na liczniku się pojawiało 45km/h. Niestety wszystko co dobre szybko się kończy. Tak było i tym razem, bo po zrobieniu pętli przez Junikowo musiałem przedzierać się przez calutkie miasto aby dostać się do domu.

Na końcu jazdy stwierdziłem, że w zasadzie czuję się zgwałcony przez dzisiejsze wietrzysko i kto wie czy z tego powodu nie jestem w ciąży. Prababki różne historie opowiadały i różne przedziwne przyczyny ciąż podawały więc jak dla mnie wszystko jest możliwe. Oby nie hehe.

Niestety teraz przez calutki miesiąc moja szosówka będzie stała nieużywana z powodu urlopowania się właściciela tego sprzętu, czyli mnie. Do łask wróci MTB na który czeka nowy napęd. Najprawdopodobniej zajmę się wymianą już na wyjeździe i to tylko pod warunkiem jeśli mi na to czasu wystarczy.

Może na wakacjach nie będzie tak wiało. Podobno od niedzieli ma być super pogoda.




                                                         Moje odkrywcze odkrycie ;-)





Kategoria szosa


  • DST 60.67km
  • Czas 02:05
  • VAVG 29.12km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Nic o czym by warto pisać ;-)

Środa, 29 lipca 2015 · dodano: 29.07.2015 | Komentarze 5

2...1...zegar tyka

Miliony spraw do pozałatwiania przed wyjazdem, czasu coraz mniej a do tego trzeba jeszcze chodzić do pracy przez dwa dni. Opatrzność zrządziła, że obudziłem się godzinę przed czasem co dało mi 60 nadprogramowych minut z czego połowę czasu przegniłem w łóżku zastanawiając się czy iść dzisiaj na rower, czy wyjść wcześniej, pozałatwiać co mam do pozałatwiania i mieć kilka problemów z głowy. W zasadzie nie wiem skąd mi przyszła do głowy taka głupota aby nie wyjść pojeździć, skoro nie padało i było ciepło. Raz raz i już byłem wyszykowany na dole i gotowy do drogi. Trasa prawie bliźniacza z wczorajszą lecz bez odbicia w boczną drogę co zaowocowało skróceniem dystansu o 1.5km Chęci do jazdy były , wiaterek ciut odpuścił ale najważniejszym powodem który mnie ostatecznie przekonał było to, że przez miesiąc nie będę miał okazji pojeździć na szosie.

Przez miasto w okresie wakacyjnym przelatuje się nawet znośnie więc sprawnie przedostałem się na Golęcin i dalej na Mrowino. Po drodze wystąpił tylko jeden zgrzyt kiedy w Kiekrzu z bocznej uliczki wyjechał mi samochód skręcając w lewo z kierowcą patrzącym w prawo. Może się nie znam, może coś nowego zafunkcjonowało w przepisach i zwykłej ludzkiej logice ale po mojemu jeśli chce się skręcić w lewo, TO KURWA TEŻ NALEŻY SPOJRZEĆ W LEWO. Gest który wykonał po tym incydencie owy szoferzyna bardziej przypominał odganianie much z Playboya przez leniwego murzyna niż przepraszam. W Mrowinie w lewo przez Napachanie i Kiekrz z powrotem w kierunku śniadania które na mnie czekało. Uściślając czekało na mnie, ale do zrobienia hehe. Na osiedlu podjechałem jeszcze tylko do piekarni i zaraz potem mogłem uznać trening za zakończony.

Jeszcze dwa dni pracy. Brrrr!!! Koszmar!!!
Kategoria szosa


  • DST 62.66km
  • Czas 02:16
  • VAVG 27.64km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jubileusz

Wtorek, 28 lipca 2015 · dodano: 28.07.2015 | Komentarze 4

3...2...1...odliczanie do urlopu trwa.

Wczoraj udało mi się zmylić wiatr który widząc, że odpuszczam sobie rower o stałej godzinie zrobił sobie wagary. Z resztą podobnie jak ja wczoraj jeśli chodzi o pracę. Dzisiaj nie pozostawił nawet cienia wątpliwości co do tego, że nie zamierza mi dzisiaj ułatwiać kręcenia kilometrów.

Kierunek obrałem jak często u mnie bywa na Mrowino. Pierwsze podjazdy dobitnie mi pokazały, że 13h na odpoczynek mięśni to stanowczo za mało. Nogi czułem jakby były zalane betonem. Po 15km zaczęło wszystko powoli wracać do normy, także jeśli chodzi o zamykające się przede mną przejazdy kolejowe hehe. Przed Kiekrzem podjąłem decyzję aby dzisiaj zrobić pętlę przez Napachanie ale z tą różnicą, że po raz pierwszy była to pętla prawoskrętna. Pożałowałem tej decyzji. Nie dość, że od tej strony miałem znacznie więcej pod górę, to dodatkowo cały czas pod wiatr o padającym deszczu nie wspominając.

A właśnie, że wspomnę o nim. Rozpadała się ta cholera, chociaż żadna pogodynka nic o tym nie informowała. Nawet ta w TV TRWAM. Może nie była to ulewa stulecia ale zawsze deszcz to deszcz.

Po dojechaniu do Mrowina padać przestało, a chwilę później wyszło słońce. Na cześć słońca hip hip hurra!!! Dalsze kręcenie odbywało się przy radośnie wiejącym twarzowym wietrze który milkł jedynie na chwilę gdy wyprzedzało mnie jakieś duże auto. Na mniejsze nie reagował. Potem wstąpiłem do rowerowego po tubkę kleju za zaporową cenę 5zł i tak zaopatrzony obrałem kierunek dom. Na Gdyńskiej trwa wycinka drzew pod nową nitkę jezdni i zapewne również ścieżkę rowerową która jak mniemam już jest sknocona będąc na etapie deski kreślarskiej.

Lekko dzisiaj nie było ale jakoś wytrzymałem bo cały czas moje myśli krążą wokół zbliżającego się wypoczynku. Byle do sierpnia !!!!


Ps. Mojej szosie stuknęło dzisiaj 10 000km. Sto lat, sto lat niech toczy kilometry nam!!!!!!!!!!!!!!!
Kategoria szosa


  • DST 72.16km
  • Czas 02:19
  • VAVG 31.15km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

4....3....2....1... Końcowe odliczanie

Poniedziałek, 27 lipca 2015 · dodano: 27.07.2015 | Komentarze 4

Rozpoczęło się końcowe odliczanie do urlopu. Od dzisiaj zostały mi cztery dni pracy ( z poniedziałkiem włącznie).

Zaczęło się dzisiaj zupełnie nietypowo. Obudziłem się na tyle późno, że na rower nie było już opcji przed pracą i zasadniczo przeszedłem nad tym do porządku dziennego. Pracę podjąłem o czasie ale wytrzymałem w niej 1.5h wyrabiając przy tym około 5% dziennej normy jeśli chodzi o zarobek. Każdy ma prawo czasami pójść na wagary, a zbliżający się urlop sprzyja ucieczkom z pracy. Po powrocie do domu włączyłem TV, zaparzyłem kawę, a po wypiciu jej oświeciło mnie, że przecież mogę sobie pojechać gdzieś rowerem. Wyszykowanie zajęło mi mikrosekundę, a po jej minięciu już byłem w drodze. Dzisiaj padło dla odmiany na Rogoźno. Pogoda do kręcenia była dzisiaj idealna, nie było się do czego przypiąć. Tradycyjnie do Murowanej Gośliny spory ruch który sukcesywnie się zmniejszał proporcjonalnie im dalej od tej miejscowości. Po skręcie na dwudziestym kilometrze zaczęła się sielanka którą zapewniał dobrej jakości asfalt i znikome natężenie ruchu. Jazda przez odcinki leśne jest dla mnie bajeczna. Po dotarciu do dzisiejszego celu zrobiłem nawrót na przedmieściach i ruszyłem w drogę powrotną. W pewnym momencie zrobiło się ciemno co zwiastowało możliwość deszczu ale z tym to już nic nie można zrobić. Na kilka kilometrów przed domem siadł mi na kole ktoś na MTB i tak się trzymał aż do mojego zjazdu na osiedle. W sumie to nawet bym się nie zorientował ale skrzypienie jego łańcucha zwróciło moją uwagę. Szacun i plusik dla niego, że się utrzymał koła bo na tym odcinku miałem stałą prędkość 34km/h minus za to, że ani dziękuję, ani cześć, ani pocałuj mnie w dupę za wiezienie się na kole. Ostatnie 400 metrów pokonałem w początkach deszczu. Czas powrotu na sucho dopracowałem z dokładnością do jednej minuty hehe.

1000km w lipcu stał się faktem. Miodzio, bo na urlopie nie będzie za dużo czasu na rower ;-)



                                                            Tylko postraszyło deszczem

Kategoria szosa


  • DST 62.41km
  • Czas 02:08
  • VAVG 29.25km/h
  • VMAX 53.00km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

dr Hekyll and mr Hyde

Niedziela, 26 lipca 2015 · dodano: 26.07.2015 | Komentarze 3

Dr Jekyll czyli okiem rowerzysty.

Co za lato. Wieje i wieje. Chociaż słowo wieje nie oddaje tego co dzisiaj się działo na trasie. Od niepamiętnych czasów miałem w niedzielę czas aby pokręcić rowerem, a skoro znalazł się czas, to należało więc skrzętnie wykorzystać okazję.

Po późnym śniadaniu zwlokłem się na dół i ruszyłem w pierwszą część trasy wybitnie pod wiatr. Moja walka z nim przypominała pojedynek Dawida z Goliatem na odkrytych przestrzeniach. Podmuchy jeśli były akurat czołowe to zatrzymywały mnie niemal w miejscu, a kiedy obrywałem nimi z boku to byłem przestawiany niczym biedny pionek na szachownicy życia. Obrałem stałą trasę do Mrowina, ale z modyfikacją przez Starzyny. I właśnie w Starzynach walcząc z wiatrem nieopatrznie spojrzałem w prawo i widząc kolor nieba przypominający gatki szeregowego z czasów PRL-u, aż mną zatrzęsło. Nie dlatego, że mogłem zmoknąć, ale dlatego iż miałem od niepamiętnych czasów wyglansowany rower na wysoki połysk i… dzisiaj jechał ze mną mój nowy gadżet czyli kask, na który się w końcu zdecydowałem ;-). Czyszczenia żadnej z tych rzeczy nie życzyłem sobie w najmniejszym stopniu. Całe szczęście, że jakoś to wszystko przeszło bokiem. W Mrowinie odbiłem w lewo i przez Napachanie dojechałem do Kiekrza, gdzie jadąc dalej w drogę powrotną sprawdziłem chęć wykazania się patrolu drogówki na wlepienie mi mandatu za jazdę obok dwustu metrowego odcinaka DDR-a. Normalnie szmat trasy dla rowerzystów tam odwalili. W każdym razie operator policyjnej suszarki odprowadził mnie tylko wzrokiem. Dobrze że „tylko”, bo na konwersację nie miałem z nim dzisiaj wybitnie ochoty o zatrzymywaniu nie wspominając. Druga część dogi na szczęście była o wiele szybsza i mniej męcząca za sprawą wiatru w plecy. Niedziela niedzielą, ale musiałem trafić na jakiś zamknięty przejazd, aby szczęście mnie nie zabiło i tak oczywiście się stało na Golęcinie. Potem już tylko przedzieranie się przez miasto na szczęście wyludnione za sprawą wolnego dnia i sezonu urlopowego. Jako bonus zaliczyłem zieloną falę na al. Solidarności, a takie rzeczy to zdarzają się tylko w Erze lub bajkach. Wbrew mocno wiejącemu wrogowi udało mi się osiągnąć normalną, przyzwoitą jak na mnie średnią z dzisiejszej jazdy.

mr Hyde czyli okiem kierowcy samochodu.

M. wpadła na pomysł aby pojechać do Decatlonu na Franowo po jakieś oczywiście niezbędne gadżety. I już zacząłem się zbierać do drogi, gdy oświeciło nas, że jacyś cholerni rowerzyści grasują w tamtej okolicy mając zorganizowane zawody triathlonowe więc bankowo ulice będą zakorkowane. Co to za pomysł aby jeździć rowerem jak można by posiedzieć w domu na kanapie z piwem i chipsami ;-). Stanie w korkach w wolny dzień przerastało moje nerwy i zostaliśmy w domu, dzięki czemu mogłem obejrzeć ostatni etap TdF. Dobra przyznaję się, że połowę przedrzemałem z powodu deficytu snu ;-) ale ostatnie 40km zarejestrowałem w skupieniu hehe.



                                                           Z czarnej chmury zero deszczu




                                                                              HALT BIKER
Kategoria szosa


  • DST 60.24km
  • Czas 02:10
  • VAVG 27.80km/h
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wiało? Nic nie pamiętam bo tak wiało ;-)

Poniedziałek, 20 lipca 2015 · dodano: 20.07.2015 | Komentarze 4

Widząc siłę wiatru wiejącego na dworze wybitnie nie chciało mi się wychodzić z obawy na zdmuchnięcie lakieru z roweru. Ale to, że mi się nie chciało absolutnie nie znaczyło brak dzisiejszej jazdy.

Ruszyłem, wyjechałem za pierwszy zakręt i potężny podmuch cofnął mnie z powrotem na domową kanapę. Zatem zebrałem się w sobie, ponownie zszedłem na parter i ponownie ruszyłem ale tym razem z kopyta, aby pokonać wicher czający się za zakrętem. W porównaniu z wczorajszym to pikuś. Na szczęście nie było mnie dnia poprzedniego w tym czasie na rowerze, a nawet nie było mnie w Wielkopolsce gdy rozpętało się piekło.

Na pierwszych podjazdach kleiło mnie do 20km/h i to tylko w porywach udawało mi się tak rozpędzić. Potem nie było nic lepiej aż do Golęcina gdzie zasłoniły mnie od wiatru drzewa (te które ocalały). I jakoś nawet jakoś się kręciło. Słowo „jakoś” należy odbierać jako optymistyczną ocenę jazdy. Przed Kiekrzem zmieniłem za namową Tomasza trasę i skierowałem się przez Starzyny. Muszę stwierdzić, że nawierzchnia jest tam idealna, kilka hopek i cholerny wiatr który oprócz spowalniania, miotał mną po całej jezdni jak pijaczyna swoimi nogami w czasie powrotu na melinę. Wbiłem się na swój odcinek tuż przed Mrowinem i kręcąc dalej podziwiałem zniszczenia po przejściu trąby powietrznej. Pojedyncze drzewa leżały połamane w środku lasu. O wyrwanych z korzeniami nawet nie wspominam. Zrobiłem nawrót w stałym miejscu i ostrząc sobie zęby na powrót w tempie ekspresowym rozpocząłem powrót. W pierwszą stronę średnia wyszła 26.12km/h hehe. Z powrotem było co prawda ciut szybciej ale Pendolino nazwać to się nie mogłem. Dziwna sprawa z tym wiatrem. Zamknięte dwa razy przejazdy pochłonęły mi mnóstwo czasu którego mi dzisiaj wybitnie brakowało. Dodatkowo okazało się, że trasa przez Starzyny jest co prawda komfortowa jeśli chodzi o nawierzchnię ale jest równocześnie krótsza o około 2km w porównaniu z moja starą trasą, a to mi się bardzo nie podoba. SKANDAL!!! Na siłę dokręcałem na osiedlu brakujące metry do pełnych 60km.

Reasumując lekko dzisiaj nie było. Kiedyś ktoś mi powiedział, że jak się jedzie pod taki silny wiatr to przynajmniej dobrze w nogi wchodzi. Patrząc na moje dzisiejsze zmagania, to w nogi mi weszła cała Wielkopolska i połowa Lubuskiego ;-)

Jutro chyba przeproszę moje MTB i ruszę do Puszczy Zielonki aby zobaczyć jak bardzo ucierpiał las i może jakieś fotki zrobię z tej okazji.
Kategoria szosa


  • DST 63.95km
  • Czas 02:12
  • VAVG 29.07km/h
  • Temperatura 35.0°C
  • Sprzęt scott speedster 30
  • Aktywność Jazda na rowerze

Piec w hucie im. Lenina to pikuś

Sobota, 18 lipca 2015 · dodano: 18.07.2015 | Komentarze 3

Piekarnik!!! To jedyne słowo które mi przyszło do głowy kiedy wyszedłem rano na balkon. I bardzo dobrze, że jest gorąco bo od tego jest właśnie lato. Za chwilę będę miał urlop, a jak z niego wrócę to zapewne ciepłe dni będę mógł liczyć na palcach. Oby to były palce stonogi, wówczas będzie bosko hehe.

Ogarnąłem troszkę rower na mokro z syfu który się na nim nazbierał, napełniłem bidony lodem, uzupełniłem do pełna iso, posmarowałem łapki kremem i wyruszyłem się posmażyć na mojej stałej rundzie. Ze zdziwieniem stwierdziłem, że nawet mocno wiało. Jakoś w głowie mi się zanotowało, że jak jest upalnie to nie ma prawa wiać. Niestety było inaczej, a w zasadzie jak zawsze, bo trudno mi sobie przypomnieć kilka dni bez wiatru w tym roku. Pierwszy litr płynu z organizmu wyparował zanim jeszcze wszedłem w zakręt. Tradycyjnie przez pierwsze kilometry miałem brak weny ale gdy tylko udało mi się pokonać miasto i znalazłem się za Golęcinem chęci wróciły. Dzisiaj kręciłem bez jakiejkolwiek filozofii i udziwnień więc jazda do Mrowina, tam zrobiłem nawrót i skierowałem się w drogę powrotną do domu. Ostatnio pisałem, że wahadło w Kiekrzu zniknęło. Nic bardziej mylnego. Istnieje i ma się dobrze w przeciwieństwie do asfaltu którego tam w zasadzie nie można uświadczyć. I właśnie na jego wysokości stwierdziłem, że już oba bidony mam suche. Wizyta w najbliższym sklepiku uwolniła mnie od ciężaru 1.25zł w zamian za dużą butelkę wody co pozwoliło na dalsze kontynuowanie jazdy. Cień, słońce, cień, słońce tak przebiegała dalsza jazda z czego w cieniu było znacznie przyjemniej. Na Koszalińskiej jak często ostatnio ustawiła się policja z suszarką i… suszyli. Wiadomo wakacje wakacjami ale budżet trzeba reperować. 10km przed finiszem zachciało mi się zmienić minimalnie trasę co zaowocowało spotkaniem kumpla. Przegadaliśmy pół godziny po której już musiałem ruszyć w stronę domu.

Dzisiaj padł u mnie rekord sezonu w spożyciu płynów. Wypiłem cztery bidony podczas pokonywania 64km. Nieźle hehe.



                                       Czy mi się wydaje czy licznik w rowerze oszalał ;-) ???





Kategoria szosa